PLUSZOWY MIŚ

poniedziałek, 5 lutego 2018

LUTY- PROJEKT MIESIĘCZNY

KANGURKI


PROJEKT EDUKACYJNY NA MIESIĄC LUTY:
,,Brazylia”
Cele:
-Przybliżanie wiedzy dotyczącej Brazylii w powiązaniu z jej historią, położeniem geograficznym, kulturą, tradycjami
- Oglądanie fotografii przedstawiających krajobrazy i zabytki w Brazylii, pomnik Corcorao, Góra Cukru, wodospad Iguazú, jungla amazońska
- zapoznanie z wyglądem flagi Brazylii
-zapoznanie z kuchnią poprzez doświadczenia kulinarne

- integracja grupy
- świadomość i wyrażanie własnych potrzeb,
- wrażliwość na potrzeby innych,
- uważność słuchania i swobodnego wypowiadania się na temat czytanych treści,
- ćwiczenia małej i dużej motoryki

Plan tygodniowy:
poniedziałek:
- gimnastyka
- j. angielski
- 10:30- taniec (dodatkowo płatne)
- 13:00 – basen (dodatkowo płatne)
wtorek:
- zajęcia plastyczne/ zabawy z masami plastycznymi
- 12:30 – glottozabawy
- 13:15 – Judo (dodatkowo płatne)
środa:
- j. angielski
- 10:00 – piłka nożna (dodatkowo płatne)
czwartek:
- 9:30 – joga (dodatkowo płatne)
-13:45 – j. hiszpański (dodatkowo płatne)
- j. angielski
piątek:
- 9:30 lub 14:30 - zajęcia rytmiczne

-13:30 – ceramika (dodatkowo płatne)
Na luty proponuję artykuł:
Ewelina Adamczyk

11 różnic między dziećmi a dorosłymi

Czy dziecko to „mały dorosły”? A może niepełny człowiek? To odrębna istota czy kopia rodziców? Czy dzieci i dorosłych wiele różni i czy różnice te mają duże znaczenie?

Człowiek!

Janusz Korczak pisał o tym, że dziecko jest pełnowartościowym człowiekiem od samego początku. Nie jest zadatkiem na człowieka. Nie jest też niewiele rozumiejącą i nie wszystko czującą istotą, która dopiero w procesie wychowawczym stanie się pełnowartościowym człowiekiem.
Jednak postrzeganie dziecka jako „miniatury dorosłego” również bywa nieadekwatne do rzeczywistości, a nawet krzywdzące. Dziecko rodzi się kompetentne, można powiedzieć: „kompletne”, co nie oznacza, że wyposażone jest we wszystkie umiejętności i całą wiedzę – to będzie zdobywało z czasem na drodze przeróżnych doświadczeń. Kompetencja, o której mowa, odnosi się – jak pisze Jesper Juul – do umiejętności dawania opiekunom informacji zwrotnej na temat ich sposobów traktowania dziecka. Czasem nieczułych, a nawet okrutnych metod wychowawczych, które łamią dziecięcą integralność i naruszają granice.
Uważny i świadomy rodzic odczyta taką informację jako cenną wskazówkę do budowania mocniejszej więzi i głębszej relacji ze swoim dzieckiem.
Zaufanie do kompetencji dziecka od dnia jego narodzin może dodatkowo wspierać świadomość istniejących różnic między światem dorosłych a światem dzieci, choć na wielu płaszczyznach obie te rzeczywistości są zbieżne.

Różnice między dziećmi a dorosłymi:

1. Dzieci postrzegają rzeczywistość w innych proporcjach (np. czas)

Na pytania: “jak długo jeszcze?”, “jak daleko jeszcze?”, “ile to potrwa?” odpowiedzi: “pół godziny”, “30 metrów”, “5 minut” niczego maluchom nie wyjaśniają.
Co więcej – ich postrzeganie czasoprzestrzeni może różnić się od naszego – dla nas 5 minut to niekiedy mgnienie oka, ale dla dzieciaka może oznaczać frustrującą wieczność. Innym razem kolejna pięciominutowa kreskówka może wywołać w nas zniecierpliwienie, zaś u dziecka – niedosyt i poczucie chwilowej zaledwie rozrywki. To, co dla nas głośne, dla malca może oznaczać przerażający harmider. Co dla nas jest podniesionym tonem, dla niego może być krzykiem.
Warto zwracać uwagę na to, co i jak postrzegać może nasze dziecko. Te zewnętrzne czynniki wpływają przecież na jego samopoczucie i nastrój.

2. Dzieci żyją tu i teraz

Perspektywa dorosłego życia, przyszłych ról i wyzwań zabiera szansę doświadczania tego, co tu i teraz. Zapominamy o tym, że nasze dziecko jest człowiekiem właśnie tu i teraz. Ono żyje teraźniejszością. Potrzebuje uważnych, mądrych, cierpliwych rodziców, towarzyszących mu w danej chwili, na danym etapie. Ono nie rozumie przyszłości i planów, które są z nim wiązane, a które zabierają mu radość beztroskiego dzieciństwa. Ukierunkowanie na przyszłość powoduje niejednokrotnie pomijanie aktualnych potrzeb dziecka, niedostrzeganie jego trosk i problemów, ale także radości i rzeczywistych pasji.

3. Dzieci mają inne cele

Wielu rodziców proponuje dzieciom różne aktywności, myśląc od razu o efektach, jakie te aktywności powinny w przyszłości przynieść. W domu roi się od edukacyjnych zabawek, plan dnia pęka od zajęć dodatkowych – wszystko po to, by jak najlepiej przygotować dzieci do dorosłego życia. Tymczasem maluchy podejmują swoje działanie ze względu na samo działanie, na radość i przyjemność, których wtedy doświadczają. Czasem także ze względu na bliskość i kontakt, jakie otrzymują. Z wielkim zaangażowaniem robią to, co robią, bo sprawia im to wielką frajdę.

4. Dzieci inaczej się uczą

A najlepiej wtedy, gdy nauka nie przypomina nauki, lecz jest wspaniałą zabawą. To czysta przyjemność odkrywania, doświadczania. Nie bagatelizujmy roli zabawy, nie ograniczajmy jej czasu i form. Niech będzie wspólnym doświadczeniem dzieci i rodziców.

5. Dzieci mogą inaczej odczuwać potrzeby ciała

Mamie zawsze jest zimno, córce przeciwnie – irytują ją za ciepłe ubrania i szczelne otulanie kołdrą. Tata nie wyjdzie z domu bez śniadania, a syn dopiero w przedszkolu zjada pierwszy posiłek. Babcia nie wyobraża sobie wieczoru bez kąpieli, a wnuczce to zupełnie nie przeszkadza.
Dzieci naprawdę wiedzą, kiedy są głodne, senne, zmęczone, kiedy im za zimno lub za ciepło. Co więcej – nawet niemowlęta potrafią to zakomunikować. Kiedy rodzice po kilkadziesiąt razy pytają dziecko, czy na pewno czegoś chce/nie chce lub narzucają mu swoją wolę, podważają jego zaufanie do swoich odczuć płynących z ciała. Z czasem dziecko może nie wiedzieć, co właściwie czuje.

6. Dzieci nie rozumieją języka metafor i abstrakcji

A przynajmniej nie za pierwszym razem. Stosowanie wyszukanych frazeologizmów i porównań powoduje, że dziecko nie rozumie przekazu dorosłych:
„Chyba nie chcesz być czarną owcą w naszej rodzinie”
„Ciągle chodzisz z głową w chmurach, zejdź na ziemię”
„No proszę, beksa-lala jak malowana”
„I co się tak trzęsiesz jak osika na wietrze?”
A przecież zależy nam na dobrej komunikacji. Warto więc budować proste i jasne zdania, pozbawione wieloznaczności, zrozumiałe dla dziecka.

7. Dzieci mają inne poczucie humoru

To, co dla dorosłego jest zabawne, dziecko może doprowadzić do łez lub wybuchu złości. Zwłaszcza że nierzadko to właśnie malec staje się przedmiotem żartów i uszczypliwej ironii. Pamiętajmy, aby być uważnym i zawczasu się zatrzymać, by nie nadwerężać poczucia bezpieczeństwa dziecka.

8. Dzieciom trudniej przyjmować język negatywny

Dużo łatwiej jest dzieciom usłyszeć, czego chcemy, niż czego nie chcemy. Wzrasta szansa na to, że zrobią to, o czym mówimy, gdy wyrazimy to, unikając negacji i bezosobowych nakazów typu: nie wolno tego robić, tak trzeba, nie można tak postępować, proszę się tak nie zachowywać itp.
Lepiej zastąpić je zdaniami mówiącymi o nas: “Chcę…”, “Zależy mi….”, “Jest to dla mnie ważne, ponieważ…”, “Nie zgadzam się, bo…”, “Nie lubię…”.

9. Dzieci nie rozumieją uogólnień

Sztandarowym przykładem jest rodzicielski nakaz: „Bądź grzeczny”. Ale co on właściwie oznacza? Grzeczny, czyli jaki? Co dziecko ma robić, czego unikać?
„Uspokój się! Nie szalej!” to krewni powyższego komunikatu. Dziecko jest zdezorientowane, niepewne, nie wie do końca, czego oczekuje od niego dorosły. Wyrażajmy się precyzyjnie i jasno: np.: „Chcę, żebyś nie skakał teraz po kanapie, próbuję porozmawiać z tatą”.

10. Dzieci zawsze chcą współpracować

Opiekunowie, rodzice są dla maluchów najważniejszymi osobami w ich życiu. Dlatego dzieci są w stanie, nawet za cenę swojej integralności, wypełniać polecenia dorosłych po to, by pozostawać z nimi w relacji. Badania potwierdzają, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć dzieci wybierają współdziałanie.
Niestety dorośli najczęściej nie dostrzegają tych momentów, kiedy dzieci współdziałają. Znacznie częściej zauważają te sytuacje, w których dzieci wybrały troskę, a czasem i walkę o swoje granice i postrzegają je jako brak dobrego wychowania czy szacunku.

11. Dzieci nie potrafią zrozumieć braku spójności w zachowaniu dorosłych

Kiedy mówimy jedno, a robimy drugie, dziecko nie jest w stanie zrozumieć tego rozdźwięku. (A przecież i dorosłym zrozumienie takiego zachowania przychodzi z trudnością).
Kiedy rodzice mówią o tym, żeby maluch zjadał wszystko z talerza, a sami zostawiają resztki jedzenia, kiedy chcą powstrzymać dziecko przed krzykiem, sami na nie krzycząc, kiedy wciskają dziecku czapkę na głowę, tłumacząc, że jak jej nie założy, to na pewno zachowuje, a sami wychodzą bez niej – rzeczywistość staje się dla małego człowieka trudna do przyjęcia. Świat, w którym dzieci w tych samych sytuacjach obowiązują inne zasady niż dorosłych, może rodzić frustracje, nieporozumienia i konflikty. Warto się zastanowić, czy tak być musi. A w sytuacjach, kiedy nadal chcemy narzucać dzieciom inne normy, spróbujmy postawić na autentyczność i powiedzieć uczciwie, co jest dla nas ważna, nawet jeśli sami nie potrafimy tego wykonać.
Aby poznać i zrozumieć dzieci, nie trzeba być na ich poziomie. One zaś nie muszą dorównywać swoim rodzicom, zwłaszcza że tego nie potrafią. Wystarczy jednak, że dorośli nauczą się patrzeć na świat z dziecięcej perspektywy. Dostrzegą w najmłodszych odrębne istoty – z bogatym światem uczuć i potrzeb. Dostrzegą w nich ludzi kształtujących swoją osobowość i indywidualność przy wsparciu i przewodnictwie dorosłych.


                                                                                              Wychowawca Katarzyna Zawisza

ŻYRAFKI

Projekt na luty
BRAZYLIJSKI KARNAWAŁ
CELE :
Dziecko:
- wyraża swoje potrzeby,
- doceniania znaczenie obecności kolegów i koleżanek z grupy,
- jest wrażliwe na potrzeby grupy,
- poznaje obyczaje i tradycje związane z zabawą karnawałową w Brazylii,
- potrafi wskazać Brazylię na mapie,
- zna charakterystyczne potrawy kuchni brazylijskiej,
- zna wygląd flagiBarazylii,
- wie, że Brazylijczycy mówią w języku portugalskim,
- potrafi przywitać się i pożegnać w języku portugalskim,
-wie, że Rio de Janeirojest stolicą Brazyli,
-  rozpoznaje i nazywa literę g,w,p  : małą i wielką, drukowaną i pisaną,
- wymienia kolejno nazwy miesięcy,
- mierzy długość dywanu krokami, stopa za stopą,
-  mierzy objętość wody w butelkach ,
-  stosuje określenia: cięższy od, lżejszy od, waży tyle samo,
- układa kompozycje z figur geometrycznych,
- orientuje się w schemacie swojego ciała i ciała drugiej osoby,
- stosuje znaki : równości, mniejszości i większości,
-  klasyfikuje przedmioty ze względu na dwie cechy,
- rozpoznaje cyfrę 8 i 9,
- dodaje i odejmuje w zakresie ośmiu,
-  dzieli słowa na sylaby i głoski.

Wychowawca :   Barbara Cymerman


W tym miesiącu zachęcam Państwa do przeczytania artykułu pt. „Nie chwalmy dzieci, one wiedzą, że kryje się za tym manipulacja”. Autorka tekstu jestAgnieszka Stein Psycholożka, prowadzi warsztaty dla rodziców, współpracuje z przedszkolami i szkołą Montessori. Razem z Małgorzatą Strzelecką założyła w 2008 roku stronę dzikiedzieci.pl poświęconą Rodzicielstwu Bliskości. Szkoli profesjonalistów pracujących z dziećmi: nauczycieli, nauczycieli przedszkolnych i pracowników żłobków.
Agnieszka Stein: Nie chwalmy dzieci, one wiedzą, że kryje się za tym manipulacja
Chwalenie prowadzi u dziecka do przekonania, że jego wartość, bycie kochanym, bierze się z tego, że jest świetne i ze wszystkim się wyrabia – mówi Agnieszka Stein, psycholożka.
AGNIESZKA STEIN: „Dzieci są głupie” – nazwałabym go nawet rodzicielskim mitem założycielskim. Dzieci są głupie – uważają dorośli – nie wystarczy im powiedzieć, że zrobiły coś złego – trzeba je jeszcze za to ukarać. Dzieci są głupie, nie wyciągają wniosków – trzeba im wszystko wyłożyć kawa na ławę. Ba, w dodatku na pewno wierzą w nasze kłamstwa.
Nie wierzą?
- Nie. Mit założycielski wiąże się z przekonaniem o naczelnej roli intelektu i rozumu w życiu człowieka. Oczywiście, dzieci pod względem wiedzy są dopiero na początku drogi. Nie bierze się jednak pod uwagę ogromnej ilości różnych bardzo ciekawych mechanizmów ewolucyjnych, regulacyjnych, społecznych, które dzieci mają bardzo dobrze opanowane, lepiej niż dorośli. Lepiej rozpoznają swoje potrzeby, sygnały ze swojego ciała, wiedzą, czy im coś pasuje, czy nie. Dorosły ma różne sposoby, żeby to tłumić, ignorować, racjonalizować, a dzieci wiedzą doskonale. Mit założycielski „Dzieci są głupie” bierze się z przykładania dorosłych kryteriów do świata dziecięcego, który rządzi się zupełnie innymi prawami. Dziecko sygnalizuje różne potrzeby. Z punktu widzenia dorosłego dobrze byłoby, gdyby umiało poradzić sobie z frustracją i nie sygnalizowało potrzeb wtedy, gdy pora jest nieodpowiednia. Natomiast z punktu widzenia dziecka, które samo nie umie zadbać o swoje potrzeby – to właśnie niesygnalizowanie ich jest nieracjonalne, bo to działa na jego szkodę. Niezwykle ciekawe jest obserwowanie, jak jedzą dzieci.
My chcemy, żeby jak najwięcej zjadły i nie ominęły przypadkiem surówki ze świeżych warzyw.
- Dzieci jedzą inaczej niż dorośli: każdą rzecz osobno. Co więcej, mniej jedzą takich rzeczy, o których ewolucyjnie było wiadomo, że mogą być potencjalnie niebezpieczne, np. trujące, a więc warzyw czy owoców. Ponadto żeby najeść się warzywami i uzyskać taką samą wartość energetyczną jak z mięsa czy węglowodanów, trzeba zjeść ich dużo więcej. A żołą- dek dziecka jest mały. Dlatego dzieci w wieku przedszkolnym najczęściej nie jedzą surówek. Zjedzą warzywo, ale pod warunkiem, że leży osobno. Je- żeli jest pomieszane, utarte tak, że nie widać dokładnie, co tam jest – dzieci tego nie chcą. Proszę zwrócić uwagę, że nie jedzą też sałaty – nie opłaca im się w sensie energetycznym. Naprawdę, najlepiej jest położyć samą marchewkę, samo jabłko – dużo częściej dziecko po nie sięgnie. Zwróćmy też uwagę na upodobanie 2–3-letnich dzieci do jedzenia masła.
Moje 8-latki nadal je uwielbiają.
- Masło jest źródłem dużych ilości tłuszczów, także nasyconych, a one są jednym z głównych składników osłon mielinowych w mózgu. Dlatego, żeby dziecko się zdrowo odżywiało, proporcja tłuszczu w diecie musi być większa niż u dorosłego, bo dziecko go bardzo potrzebuje. Oczywiście dzieci robią to nieświadomie, bo ich mózg zaprogramowano tak tysiące lat temu, ale widać przystosowanie do życia, do rozwoju. Bo dziecięce potrzeby są inne niż dorosłych.
Czyli co? Podążaj za dzieckiem?
- Tak. Dziecko wie, czy mu jest zimno, czy gorąco. W przedszkolu, w szkole, na podwórku dzieci są różnie ubrane: jedno ma szalik, czapkę, a drugie – krótki rękaw pod kurtką. Bo jemu naprawdę jest ciepło.
Kary uczą, a chwalenie wzmacnia? Ostatnio oba te mity podano w wątpliwość.
- I bardzo słusznie, bo kary uczą... unikania kary. Na przykład robienia tego, co jest zakazane – w ukryciu. Dzieci robią różne rzeczy, które nie podobają się dorosłym, nie dlatego, że mają jakieś złe intencje, tylko dlatego, że to jest jedyny im znany sposób zaspokajania swoich potrzeb. Jeżeli dorosły nie dostrzega tego, jakie potrzeby dziecko próbuje zaspokoić, tylko karze je za to – to przecież nie ma większego sensu.
Kolejny mit: napady złości bez powodu?
- I mnóstwo artykułów i porad: „Kiedy dziecko ma okresy, w których wpada w złość, to trzeba te napady ignorować”. Tak jakby te emocje pojawiały się znikąd i bez powodu, więc nie ma o czym rozmawiać ani szukać gdzieś przyczyny. Wracając do kar: stosowanie ich wynika czasami z tego, że dorosły myśli: „Ono to robi ze złej woli”. Wyobraża pani sobie przedszkolaka knującego intrygę, manipulującego? Myślenie: „Mam do wyboru dwie drogi i wybiorę tę, która rozwścieczy mamę” jest dla mózgu przedszkolaka po prostu za trudne. Z pochwałami też bym uważała: pochwała jest zawsze oceną. Dla nas, dorosłych, jest to trudne do pojęcia, ponieważ wolimy być chwaleni niż krytykowani.
Swojego syna nie chwali pani nigdy?
- Nie. Jeśli coś mi pokazuje i prosi o opinię – rozmawiamy szczerze o tym, co mi się podoba, a co nie. Proszę zwrócić uwagę, jakie są reakcje dzieci na pochwały – one dokładnie wiedzą, że za nimi kryje się manipulacja i buntują się przeciwko temu. Załóżmy, że oglądamy i chwalimy jakieś prace plastyczne wykonane przez dzieci. Część dzieci się zdenerwuje i wrzuci pochwaloną pracę do kosza, inne – chociaż pochwalone, będą mieć poczucie, że im się tak do końca nie udało albo że nie potrafią po raz drugi osiągnąć wychwalanego efektu. Są też dzieci, którym bardzo zależy na pochwałach. Przy czym ich następne prace powstają tylko po to, by znów na pochwałę zasłużyć. Dorosłym chodzi o to, żeby małe dziecko brało pod uwagę ich oceny i uwagi, bo uważają, że się w ten sposób więcej nauczy. Efekt jest taki, że ono już przez całe życie będzie kierować się ocenami i opiniami innych ludzi, ponieważ nie było wspierane w tym, żeby wyciągać wnioski z własnego doświadczenia i ufać sobie.
Co zamiast pochwał?
- Jeżeli mówię: „Brawo, świetnie!” dziecku, które zaczęło chodzić, to przecież nie jest tak, że ono dalej chodzi, dlatego że je zachęcam. Zacznie chodzić, bo taka jest jego potrzeba rozwojowa i zrobi to bez względu na to, czy je będę chwalić, czy nie. Oczywiście: potrzebuje miłości, zainteresowania, troski, bliskości. Ale nie oceny. Nie powielajmy syndromu amerykańskich dzieci słyszących „goodjob” co trzy minuty. Zamiast pochwały, jeżeli dziecko pokazuje swoje dzieło, można spytać: „Co jest na tym rysunku, o co ci chodziło, jaką miałeś myśl, co chciałeś wyrazić?”. Zainteresować się tym, co dziecko zrobiło. W ten sposób potraktujemy jego pracę nie w kategoriach sztuki dziecięcej, lecz doros- łej, w której nie ma kryterium ładne/ brzydkie. Jest natomiast kryterium wyrazu artystycznego. A my do tego, co robią dzieci, przykładamy wymyślone specjalnie dla nich kryteria estetyczne. Niestety, chwalenie prowadzi u dziecka do przekonania, że jego wartość, bycie kochanym, bierze się z tego, że jest świetne i ze wszystkim się wyrabia. W którymś momencie może pojawić się lęk: „Co by było, gdyby mi się raz nie udało, gdybym poniósł porażkę, przyniósł nie piątkę, tylko czwórkę?”. A czasem jest tak, że nie przynosi czwórki, tylko same piątki, ale mimo wszystko cały czas się boi.
Bezwarunkowo kochający rodzic to jaki rodzic?
- Nie musi robić wiele. Rozmawiać z dzieckiem, przytulać, wygłupiać się z nim, być uważnym. Gdy dziecko coś robi, interesować się tym i dowiedzieć, o co mu chodziło, dlaczego to zrobiło. Starać się zrozumieć, co się z dzieckiem dzieje. Gdy przychodzi i mówi, słuchać go. Starać się nie oceniać w kategoriach fajne/niefajne. Dzieci kochane bezwarunkowo na pytanie: „Jak myślisz, dlaczego cię kocham?”, odpowiadają: „Bo jesteś moją mamą/tatą” albo: „Dlatego że jestem”. Oczywiście zdarzają się dzieci, które mówią: „Za to, że odrabiam lekcje, mam piątki i zmywam naczynia”, ale myślę, że to świadczy o trudnym doświadczeniu tego dziecka. Pamiętajmy, że ludzie dorośli żyją w przekonaniu, że świat jest albo dobrym, przyjaznym miejscem, albo że jest twardy, niebezpieczny i okrutny. W zależności od tego podejmują różne decyzje dotyczące dzieci. Dlatego je- żeli komuś mówi się o wychowywaniu bez przemocy, o szacunku dla dziecka, podążaniu za dzieckiem, wrażliwości, a ktoś ma przekonanie, że świat jest okrutny i trzeba do tego okropnego świata malucha przystosować, to nie zrozumie takiego pozytywnego przesłania.
- Denerwują ich sytuacje, w któ- rych włącza się lęk, że dziecko sobie nie poradzi w życiu. Nie uczy się, nie wyrabia się w szkole, za mało je. Albo ktoś mówi rodzicowi, że jego dziecko sobie nie radzi. I to nie wynika z faktu, że rodzice chcą rządzić. Oni po prostu mają bardzo dużo różnych wyobrażeń na temat tego, czego wymaga dobro dziecka. Jeżeli dziecko nie chce z tym swoim hipotetycznym dobrem współ- pracować – to się denerwują. Albo kiedy dziecko coś zniszczy. Mnie np. nie denerwowało, kiedy mój syn pomalował ścianę, wyciął dziury w mojej bluzce. A raczej, przestało mnie denerwować, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że dziecko jest dla mnie ważniejsze niż materialne rzeczy.
Co pani myśli o takim micie: „Im wcześniej, tym lepiej, bo potem będzie za późno”? Moja koleżanka postanowiła nauczyć ośmiolatka pływać. Pani trener zdziwiona: „To zaniedbane dziecko! Przecież czterolatki już pływają”.
- Proszę mi powiedzieć, kiedy dzisiejsi rodzice zaczynają się martwić, że ich dziecko jeszcze nie umie jeździć na rowerze?
Myślę, że jak ma 3 lata. A.S.: Kiedy pani zaczęła jeździć na rowerze? K.R.: Jak miałam 10 lat. Moje dzieci 7.
- Często słyszę, jak mamy 6-latków martwią się: „Moje dziecko nie chce jeździć na rowerze – ono się już nigdy nie nauczy”! Takie przekonanie to ciąg dalszy mitu „Dzieci są głupie”. Jeszcze 10, 15 lat temu pewien zakres wiedzy dzieci opanowywały samodzielnie. Rozpoznawania kolorów, liczb, innych umiejętności przedszkolnych dzieci uczyły się same, bawiąc się, obserwując dorosłych, pytając. Teraz są specjalne programy, akademie malucha, ludzie studia kończą, żeby dowiedzieć się, jak dzieci tego nauczyć. Rodzi się pytanie: czy dzisiejsze dzieci są głupsze, skoro potrzebują specjalistów do najprostszych rzeczy? Czy to my mamy coraz mniej zaufania do ich mądrości? Rozwój dziecka nie przebiega w ten sposób, że rodzice i nauczyciele wszystko wkładają mu do głowy i to na drodze świadomej pracy pedagogicznej. Kiedy słyszę, że rodzic w domu „pracuje z dzieckiem”, to dostaję skrętu kiszek. Nie dalej jak wczoraj przyszła do mnie kolejna mama z dzieckiem, które ma trudności w pisaniu. Mama i szkoła uważają, że musi ono ćwiczyć i pracować więcej. To nie jest prawda. Dziecko musi pracować, ćwiczyć lepiej.
Czyli?
- W sposób dostosowany do swoich potrzeb. Bo jeżeli będzie ćwiczyć to samo co inni, tyle że więcej, to tylko się bardziej zmęczy. Być może powinno wrócić do etapu wcześniejszego albo poćwiczyć konkretny element, którego nie złapało. Ale na pewno nie potrzebuje więcej. I jeżeli ludzie mówią, że dziecko w pierwszej klasie pracuje w domu dwie godziny, to wiadomo, dlaczego nie pracuje w szkole na lekcjach. Bo jest po prostu zmęczone. Trochę to wina psychologów – naopowiadali, że pierwszy okres w życiu dziecka jest ważny, mózg szybko się wtedy uczy, dziecko jest wręcz genialne. Owszem, mózg jest bardzo aktywny w swoim działaniu, ale to ma swój sens i uzasadnienie, bo musi się nauczyć mówić, ruszać się, zakładać majtki, jeść samodzielnie. To nie znaczy, że jak będziemy ładować trzy razy więcej, to wszystko się zmieści. Pamiętajmy – z badań nad dziecięcym mózgiem wynika, że optymalne warunki do jego nauki i rozwoju są wtedy, gdy dziecko i jego mózg sami sobie tworzą strukturę. Powstaje z tego, do czego dziecko ma dostęp, ale nie wtedy, kiedy ta struktura jest narzucona przez dorosłych. Bardzo lubię zajęcia, na które się chodzi razem z dziećmi, np. rodzic lepi z plasteliny i dziecko lepi. Jak zachęcić dziecko do uprawiania sportu? Najłatwiej po prostu robić to razem z nim.
Pani „ulubiony” mit to ten dotyczący samouspokajania. Czyli: „Idź do kąta i się uspokój”.
- Wyniki badań neurologicznych z ostatnich kilkunastu lat wskazują na to, że ośrodki związane z regulacją emocji to jednocześnie ośrodki związane z relacjami z innymi ludźmi. Czyli że do regulowania emocji ludziom niezbędni są inni ludzie i to niezależnie od wieku. Dorośli nauczyli się radzić sobie w momentach, kiedy nie mogą od razu dostać wsparcia, np. pocieszają się w sposób symboliczny. Jeżeli natomiast stawiamy targane emocjami dziecko do kąta albo odsy- łamy je do innego pokoju, to przede wszystkim przestaje ono okazywać emocje – po to, żeby z tego kąta czy pokoju wyjść. Ale raczej się nie uspokaja. Badania pokazują, że w ciele dzieci, które trenuje się do samodzielnego zasypiania, poziom hormonów stresu wcale nie spada.
Czym grozi samouspokajanie się?
- Tym, że za kilka lat, jako nastolatek, kiedy dorośli będą chcieli, żeby do nich przyszedł, zamknie im drzwi przed nosem. Dobrze jest pokazać dziecku, że w momencie, kiedy jest nam trudno, lepiej o tym rozmawiać z innymi ludźmi, przytulać się do nich, płakać w rękaw, a nie zamykać się w samotności. Kiedy dzieci „samouspokajające się” dorosną i będą miały swoje dzieci – istnieje duże prawdopodobień- stwo, że będą ich nadużywać. Będą mó- wić do kilkulatka: „Mamie jest smutno, przytul mnie, teraz mama się martwi, musisz być grzeczny/a”. Dla człowieka niszą ekologiczną jest jego społeczne otoczenie, czyli troskliwi ludzie, którzy się nim opiekują. Na poziomie neurologicznym widać, że do rozwoju mózgu małego dziecka jest potrzebny mózg dorosłego, dlatego że pewne niezbędne procesy nie zachodzą w jego mózgu. On jest jeszcze za malutki i niedojrzały. To mózg tego drugiego – dorosłego człowieka – zastępuje funkcje mózgu dziecka, którym on nie jest jeszcze w stanie sprostać.
Stawianie granic...
- To mit. Koncepcja granic wzięła się z psychologii systemowej: ludzie mają swoje granice, których naruszenie napotyka opór. Dorośli mówią: „Ktoś narusza moje granice, kiedy nie daje mi prawa do własnych upodobań, poglądów, przekonań, sympatii, itd.”. Dzieci mają dokładnie te same granice i tak że lubią, kiedy się szanuje ich upodobania, ciało, terytorium, ich skromny stan posiadania. Naruszeniem granic dziecka jest prawie dokładnie to samo, co naruszenie granic dorosłego. A kiedy dzieci stawiają granice, są uznawane za niegrzeczne i agresywne.
Dorosły musi postawić im granice, żeby one nie stawiały swoich?
- Ba, czasem te autorytarne granice nie są nawet prawdziwe, tylko wymyślone. Ludzie uważają, że stawianie granic polega na tym, że powinno się dzieciom zabraniać pewnych rzeczy. „Tego nie wolno, tak się nie robi” – słyszy dziecko. Z drugiej strony często rodzic pozwalający na coś dziecku naraża się ze strony innych dorosłych na zarzut „niestawiania granic”, bo oni akurat uważają, że to, co robi dziecko, jest niewłaściwe. Zwłaszcza ci, którzy nie mają swoich dzieci, myślą na przykład, że można dziecku zabronić krzyczeć albo biegać. Bo rodzic powinien powiedzieć „Nie krzycz”, a dziecko powinno uwzględnić jego prośbę. Tymczasem stawianie granic nie polega na tym, żeby komuś zabronić się złościć albo płakać. Jest to obszar, na który możemy wywierać wpływ: prosić, proponować. Ale to nie jest tak, że dziecko jest pod naszą stuprocentową kontrolą. To drugi autonomiczny człowiek. Jeżeli dziecko jest w fazie mówienia „kupa, siku, kupa, kupa, kupa”, to co można zrobić, żeby tak nie mówiło? Można powiedzieć: „Nie podoba mi się to”, a dziecko może to uwzględni. Albo i nie
Czym się naprawdę należy przejmować, jeżeli chodzi o nasze dziecko? Nie mówimy tu o zdrowiu, bo to oczywiste.
- Myślę, że jakością jego życia. Czy dziecko się czuje bezpiecznie, czy czuje, że jego potrzeby są zaspokojone, czy może żyje w strachu. Bardziej od tego, czy ładnie pisze, przejmowałabym się tym, że boli je brzuch, kiedy ma iść do szkoły. Mówiąc o jakości, nie mam na myśli wyposażenia w różne dobra materialne, tylko jakość emocjonalną, czyli to, że czuje się kochane, akceptowane, że kiedy jest mu źle, to kogoś to interesuje, ktoś je wysłucha. Że nie jest samo. Jeżeli się tym przejmujemy i o to dbamy, to inne rzeczy naprawdę same się poukładają.
Agnieszka Stein Psycholożka, prowadzi warsztaty dla rodziców, współpracuje z przedszkolami i szkołą Montessori. Razem z Małgorzatą Strzelecką założyła w 2008 roku stronę dzikiedzieci.pl poświęconą Rodzicielstwu Bliskości. Szkoli profesjonalistów pracujących z dziećmi: nauczycieli, nauczycieli przedszkolnych i pracowników żłobków.

TYGRYSKI

Temat: Zabawy na śniegu. Tak mija nam czas. Poznajemy kosmos.
Edukacja społeczna:
·       Rozwijanie wyobraźni
·       Dostrzeganie cykliczności dnia i nocy
·       Rozwijanie pewności siebie, śmiałości
Edukacja językowa:
·       Ćwiczenie percepcji wzrokowo słuchowej dziecka
·       Wzbudzenie zainteresowania literaturą dziecięcą
·       Wspomaganie rozwoju mowy
Edukacja matematyczna:
·       Rozwijanie umiejętności liczenia w zakresie do 10
·       Określanie wysokości przedmiotów (słowa wysoki, niski)
·       Rozwijanie umiejętności określania masy przedmiotów (słowa lekki,ciężki)
Edukacja ruchowa:
·       Ćwiczenie percepcji ruchowej, prędkości, zręczności
·       Rozwój koordynacji wzrokowo – ruchowej
·       Ćwiczenie motoryki małej i dużej
Edukacja muzyczna:
·       Rozwijanie wrażliwości słuchowej
·       Kształtowanie słuchu muzycznego
Edukacja plastyczna:
·       Rozwijanie aktywności twórczej, wyobraźni
·       Ćwiczenie zmysłu dotyku
·       Rozwijanie sprawności manualnej
·       Rozwijanie wrażliwości zmysłowej

PLAN TYGODNIOWY
Poniedziałek – język angielski
Wtorek – prace plastyczne
Środa – język angielski
Czwartek – prace przestrzenne z mas ceramicznych, język angielski

Piątek – rytmika
W tym miesiącu polecam artykuł Eweliny Adamczyk
„O etykietowaniu i jego skutkach w przedszkolu i szkole”

Etykietowanie nie służy nikomu. Ani dorosłemu, ani dziecku, które wobec tego zjawiska pozostaje zupełnie bezbronne. Szczególnie tam, gdzie spędza dużą część swojego życia, gdzie powinno rozwijać swoją osobowość i umiejętności, czyli w przedszkolu i w szkole.

Współczesna edukacja od kilku lat przeżywa prawdziwą nawałnicę zmian. Począwszy od „wojny” o sześciolatki, poprzez zmiany obowiązujących podstaw programowych, aż do reformy edukacji i związanej z nią prawdziwej rewolucji, którą obserwujemy na licznych płaszczyznach.

Jednak wielu rodzicom i wielu nauczycielom zależy na zmianie, która prowadziłaby do podniesienia jakości nie tylko kształcenia, ale przede wszystkim jakości relacji, które w przestrzeni szkolnej tworzą dzieci, rodzice i nauczyciele.

Wśród postulatów, o których coraz więcej słychać na portalach edukacyjnych, w mediach, w ofertach szkoleń dla pedagogów, szczególnie ważne wydaje się zjawisko etykietowania w szkolnej ławie. Bo niestety szkoła, pomimo licznych przemian, ma nadal charakter silnie wartościujący i segregujący. Dziecko w szkole jest opisywane, a następnie klasyfikowane na podstawie posiadanej wiedzy i czynionych postępów według z góry ustalonych kryteriów.
Czym jest etykietowanie?
To inaczej stygmatyzacja lub naznaczanie społeczne, czyli proces polegający na nadawaniu określeń pojedynczym osobom albo całym grupom społecznym. Określenia te mają na celu uchwycić ich najważniejszą, charakterystyczną cechę. To skutkuje upraszczaniem rzeczywistości. Dzięki temu wnioskowanie na temat innych ludzi staje się łatwiejsze, a ich zachowanie dla etykietującego – przewidywalne. Przewidywanie takie urasta niejednokrotnie do pewności co do możliwych sposobów reakcji. Wiadomo, czego można się spodziewać po „zdolnym leniu”, „histeryczce”, „wzorowym uczniu”, „lekkoduchu” itd.

Etykietowanie jest niezwykle pomocne dla stereotypizacji, bowiem bazą dla niej są uprzedzenia, niepotwierdzone opinie, czyjeś osądy.

Dwa źródła etykietowania w szkole
Dziecko w przestrzeni szkolnej może doświadczać szufladkowania z co najmniej dwóch znaczących źródeł:
·       ze strony nauczycieli,
·       ze strony rówieśników.
Bardzo często ci pierwsi przyczyniają się do zakorzeniania etykietek w świadomości swoich uczniów z racji zajmowanej w szkole pozycji, posiadanej władzy. Uczniowie zaczynają zachowywać się w odmienny sposób wobec danego dziecka, postrzegając je przez pryzmat nadanej mu łatki:

To nasz klasowy łobuz.
Ona nigdy nie odrabia prac domowych. Jest leniwa.
Jesteśmy słabą klasą, wszyscy nauczyciele to mówią.
Kilkukrotnie powtarzane określenia pod adresem poszczególnych dzieci lub całej grupy przyrastają do nich na stałe, towarzysząc nierzadko przez wszystkie lata ich pobytu w danej placówce edukacyjnej.

Kształtowanie się etykietek
Wiele etykietek rodzi się pod wpływem pierwszego wrażenia – na jego podstawie przypisuje się kolejne cechy danej osobie. Co ciekawe, w ten sposób mogą powstawać negatywne i pozytywne łatki.

Psychologia nazywa te zjawiska:
„anielskim efektem halo”– jeśli na pierwszy rzut oka postrzegamy kogoś jako inteligentnego, to łatwo o nim pomyśleć także, że jest miły, serdeczny, pomocny itp.;
„szatańskim efektem halo” – jeśli ktoś w pierwszym kontakcie wyda nam się mrukliwy, to można przypisać mu także cechy tj. gburowatość, brak kultury, złośliwość itp.
Wśród innych przyczyn etykietowania wymienić można także:
sytuację rodzinną ucznia – często pojawia się przekonanie o konieczności występowania trudności wychowawczych czy różnych patologii tam, gdzie dziecko wychowywane jest w rodzinie niepełnej,
sytuację materialną – niższe dochody w rodzinie dziecka mogą kształtować opinie o niskim poziomie kultury czy etyki w danej rodzinie, albo powodują obejmowanie dziecka nadmierną troską, prowadzącą do nadopiekuńczości lub izolacji i niechęci ze strony rówieśników,
osiągnięcia w nauce – brak pozytywnych ocen powoduje postrzeganie dziecka w kategoriach mniej zdolnego, leniwego, niesystematycznego itp.,
wygląd – jedni otrzymują łatkę „flei”, inni nazywani są „schludnymi” i „porządnymi”;
sposób zachowania – wśród uczniów funkcjonują klasowe „błazny”, „nieogarnięci” czy „wzorowi”.
Edukacyjne skutki etykietowania
Zdumiewający jest fakt, jak zjawisko to może mieć dalekosiężny i znaczący wpływ na rozwój dzieci na wielu płaszczyznach:

Etykiety zawężają obszar umiejętności ucznia, który jest zgodny z nadaną mu etykietą – humanista, sportowiec, umysł ścisły.
Nierzadko łatki ograniczają przyczyny niepowodzeń jedynie do tych związanych z trudnościami w nauce lub do nieumiejętności dostosowania się do ogólnie przyjętych norm zachowania.
Mogą powodować trudności w nauce – dziecko przestaje wierzyć w swój potencjał i możliwości.
Często też skutkują tym, że etykietujący, który dokonuje oceny pracy dziecka, skupia się na cechach jego osobowości, nie zaś na poziomie wiedzy czy opanowanych umiejętnościach.
Wychowawcze skutki etykietowania
1. Etykiety w selektywny sposób definiują tożsamość dziecka
– stawiają znak równości między człowiekiem i jego zachowaniem. Dlatego wielu nauczycieli koncentruje swoją uwagę na problematycznym zachowaniu podopiecznych, rzadziej dostrzegając ich pozytywne strony.

2. Etykiety nadawane dzieciom w szkole ukierunkowują postrzeganie ich przez inne osoby, z którymi mają rzadszy kontakt w określony sposób
Jeśli dziecko ma łatkę „uparciucha”, „łobuza”, „ciapy”, „głuptasa” czy „pupila”, to z tej perspektywy patrzy na niego nierzadko także pan woźny i pani szatniarka, nowy nauczyciel czy szkolna pielęgniarka.

3. Etykiety obniżają poczucie bezpieczeństwa psychicznego dzieci ”naznaczonych”
Żyją one w oczekiwaniu pełnym napięcia czy też danego dnia ich łatka zostanie przypomniana, wykorzystana przeciw nim czy może wyśmiana. Etykieta może stać się narzędziem manipulacji – przecież wzorowy uczeń nie zawiedzie swojej pani i zrobi wszystko, nawet kosztem swojej integralności, by sprostać jej wymaganiom. Nadawane uczniom łaty ograniczają otwartość nauczycieli wobec ich wychowanków – „Ja cię dobrze znam, mnie nie oszukasz. Wiem, że ci się nie chciało”.

Druga strona medalu
Tragicznym wręcz skutkiem etykietowania jest moment, w którym dziecko zaczyna wierzyć w to, co słyszy. Etykieta niesie z sobą efekt samospełniającej się przepowiedni. „Nie tylko inni tak o mnie myślą, ja sam też już tak uważam”. Dziecko zaczyna postępować zgodnie z przekazem stygmatu, spełniając w ten sposób oczekiwania otoczenia. Reaguje w przewidywany przez wszystkich sposób, a wszelkie odstępstwo od znanej „normy” spotykać się może z drwiną, niedowierzaniem, w najlepszym wypadku ze zdziwieniem.

Niestety, raz przypiętej etykiety trudno się pozbyć. Mały człowiek został percepcyjnie skategoryzowany, zaszufladkowany. Wszelkie działania próbujące podważyć nadaną mu etykietę zostają zinterpretowane jako potwierdzające słuszność naznaczenia społecznego. Ono zaś wpływa niekorzystnie nie tylko na obraz ucznia w klasie czy szkole, ale oddziałuje na całą jego przyszłość.

Droga do zmiany
To prawda, że jest długa i wyboista, ale prawdą jest również i to, że wielu wychowawców jest coraz bardziej świadomych destrukcyjnego wpływu stygmatyzacji na dzieci. Zmiana nie wydarzy się z dnia na dzień, bo jest procesem wymagającym cierpliwości i wytrwałości.

Procesem, który może się rozpocząć od wyposażenia nauczycieli i uczniów w odpowiednią wiedzę i narzędzia, które pomogą eliminować etykietowanie z wzajemnych relacji.

Źródło:http://dziecisawazne.pl/o-etykietowaniu-skutkach-przedszkolu-szkole/

Wychowawca: Ilona Maciąg

1 komentarz:

  1. Wyjątkowe przedszkole – Pomarańczowa Ciuchcia https://pomaranczowa-ciuchcia.pl/, świetna lokalizacja w Centrum Warszawy. Polecamy!!! :)

    OdpowiedzUsuń