PLUSZOWY MIŚ

środa, 4 kwietnia 2012

Rozmowa z terapeutą rodziny, pedagogiem K.Petersenem

Rozmowa z Karstenem Schacht- Petersenem
Karsten Schacht-Petersen z Danii jest certyfikowanym trenerem Nonviolent Communication od 1999 roku. Karsten ukończył szkolenie superwizorów w Instytucie Kemplera także szkolenie mediatorów w Centrum Rozwiązywania Konfliktów w Kopenhadze. Pracuje jako psychoterapeuta, nauczyciel i konsultant NVC, prowadzi szkolenia w centrum szkoleniowym “Rosenlund Kurser” w pobliżu Odense. www.rosenlundkurser.dk


Rozmowa z Karstenem Schacht- Petersenem o empatii dla innych i dla siebie.

Wielu ludzi uważa, że empatia oznacza współczucie. Co o tym sądzisz?Karsten: Współczucie, to taki stan w którym, mimo pozornej koncentracji na drugiej osobie, faktycznie skupiamy uwagę na sobie. Mówimy wtedy najczęściej: „wiem, co czujesz, ja też tak się czasem czuję” albo „kiedy słyszę co mówisz - czuję…”. Wyobrażamy sobie jak może się czuć ta osoba, a faktycznie nie jesteśmy przy niej, ale w świecie własnych emocji i przeżyć. Empatia – to inny rodzaj kontaktu z drugim człowiekiem. To coś w rodzaju bycia pustym wewnętrznie i trwanie z drugą osobą bez włączania tego, co dzieje się ze mną w tym czasie, a szczególnie unikając wszelkiego analizowania, myślenia, osądzania czy diagnozowania stanu osoby, która potrzebuje empatii. Tak rozumiemy empatię w PBP. Czy w ogóle jest możliwe, żeby w ten sposób być pustym, przestać myśleć, analizować? Czy to trudne?To nie jest łatwe – ja ćwiczyłem około 20 lat żeby osiągnąć tę jakość wewnętrznej milczącej obecności przy drugim człowieku. Pracując kilkanaście lat jako psychoterapeuta, miałem wrażenie, że tym, co naprawdę wspiera moich pacjentów, jest właśnie taki rodzaj kontaktu. Kiedy w latach 90’ spotkałem Marshalla Rosenberga i zasady komunikacji, które sformułował, a wśród nich jak rozumie on empatyczny kontakt, uświadomiłem sobie, że jest to właśnie to, czego szukałem, o co mi chodzi. Wówczas znacznie łatwiej udało mi się go osiągnąć. Zrozumiałem, że empatia to potrzeba, a nie jakieś szczególne działanie ze strony kogokolwiek. A jedną z najlepszych strategii pomagania innym w zaspokojeniu tej potrzeby jest właśnie uważna obecność i milczenie. Na czym polega co to jest uważna obecność?Kiedy jestem z kimś, skupiam uwagę wyłącznie na tym, jakie są uczucia i potrzeby tej osoby. Staram się skontaktować się z tym co się dzieje, co jest w niej żywe w tym momencie, bez względu na słowa czy gesty jakimi to wyraża. Często nie mówię nic, lub prawie nic kiedy empatycznie kontaktuję się z drugą osobą. Jakość obecności przy drugim człowieku nie polega na słowach, które wypowiadamy, ale na postawie szacunku i przyjęcia tego, co wyraża, bez włączania w to moich emocji a zwłaszcza moich myśli, przekonań, wrażeń czy doświadczeń. Więc także bez wypowiadania moich opinii, udzielania jej wskazówek czy rad.Czy zawsze jesteś pewny jakie są uczucia i potrzeby drugiego człowieka?Kiedy nie jestem pewny zgaduję, pytam. Nie chodzi o to, żeby wiedzieć. Wręcz przeciwnie. Ja wiem, że nie wiem. Dopóki ktoś nie znajdzie sam słowa, wyrażenia określającego uczucie i potrzebę, ja mogę tylko zgadywać. Pytam na przykład: „Czy czujesz smutek, bo potrzebujesz wsparcia?”, albo „Czujesz się zagubiony i chciałbyś więcej jasności, informacji?”. Znak zapytania jest bardzo potrzebny, bo pokazuje temu człowiekowi, że staram się skupić na nim, szukam razem z nim w świecie jego przeżyć, a nie chcę go wprowadzić w mój wewnętrzny świat. Ja nie mogę wiedzieć więcej niż on, dopóki sam się tym ze mną nie podzieli. To oczywiste. To, co robię, to jedynie zbudowanie przestrzeni, w której to wszystko może zostać wypowiedziane, wyrażone. Gdybym sądził, że wiem coś na pewno, empatyczny kontakt byłby o wiele trudniejszy, lub wręcz niemożliwy. Przykładem może być zdanie, które często zrywa kontakt – „Doskonale cię rozumiem!”. Ludzie często obruszają się: „Co ty wiesz? Nie masz pojęcia o tym, co się ze mną dzieje!”. I mają rację. Kiedyś w trakcie spotkania z pewnym mężczyzną słuchałem przez pół godziny o jego relacji z żoną i w tym czasie powiedziałem zaledwie parę słów – coś rodzaju: „To było dla ciebie bardzo bolesne, potrzebowałeś intymności, kontaktu?”. Po spotkaniu powiedział mi, że od dawna chodził na różne terapie, ale jeszcze nigdy nie doświadczył tyle zrozumienia. Słowem „zrozumienie” określił potrzebę empatii. Podczas naszego spotkania zaspokoił ją. Czy dobrze zrozumiałam, ty zaspokoiłeś jego potrzebę, czy on sam ją zaspokoił? Tak jak wszystkie potrzeby, także potrzebę empatii zaspokajamy sami. Inni mogą nam tylko w tym pomóc, jeśli chcą i jeśli ich o to poprosimy. Jednak to my sami jesteśmy odpowiedzialni za swoje potrzeby, to my jesteśmy w stanie je rozpoznać i to my znamy uczucia, które nam towarzyszą kiedy je zaspokoimy albo nie. Dlatego też, wbrew potocznej opinii, to my sami jesteśmy autorami naszych uczuć, a nie inni ludzie i ich działania. Nie ma więc powodu mówić „denerwujesz mnie!”, zamiast tego lepiej powiedzieć tak: „Jestem zdenerwowany, bo potrzebuję, np. dotrzymywania umów, albo pomocy, a twoje działanie sprawiło, że ta niezaspokojona potrzeba się ujawniła. Chciałbym ją zaspokoić poprzez np. …(tu staramy się znaleźć coś konkretnego i wykonalnego, co tę potrzebę zaspokoi i o co chcemy poprosić tę osobę). Czy zechcesz mi w tym pomóc?”. Gdy mówimy w ten sposób, jest bardziej prawdopodobne, że uzyskamy pomoc, niż wtedy, kiedy mówimy – „denerwujesz mnie”. Działania innych ludzi mogą wzbudzić w nas uczucia, jak katalizatory. Ale uczucia pochodzą z naszych niezaspokojonych potrzeb. Tak więc ten człowiek sam zaspokoił swoją potrzebę empatii i zrobił to przychodząc do mnie, decydując się na rozmowę o trudnych dla siebie sprawach. Ja mu w tym pomogłem, poprzez ofiarowanie mojej uważności, obecności i milczenia. Doświadczył, że nie jest sam ze swoim bólem, jest z tym wszystkim zrozumiany i zaakceptowany. Im dłużej się tym zajmuję, jestem pewny, że empatia, tak jak miłość, jest potrzebą. Nie mogę nikomu „dać empatii”, tak samo jak nie mogę nikomu „dać miłości”. Ale mogę zadbać o tę jakość kontaktu z drugim człowiekiem, dzięki czemu może doświadczyć empatii albo miłości. Zdaniem Marshalla Rosenberga - empatię można okazać sobie samemu. Na czym polega taki proces? Co to jest? W „dawaniu sobie empatii” jeszcze lepiej widać, że swoje potrzeby każdy zaspokaja sam. Polega to na tym, byśmy z takim samym szacunkiem podchodzili do siebie samych, naszych uczuć i potrzeb, jak do uczuć i potrzeb innych ludzi. A w praktyce – zamiast krytykować siebie i karcić za to, czego nie zrobiliśmy, a „powinniśmy zrobić”, lub za coś, czego „nie powinniśmy”, a jednak to zrobiliśmy, zamiast wciąż robić rzeczy, które „musimy”, bo „trzeba” je zrobić – jak najczęściej pytali siebie: co czuję w tej chwili i z jaką potrzebą związane jest to uczucie. Czego chcę teraz, o co mi chodzi? Jaką potrzebę chcę lub chciałem zaspokoić kiedy robiłem lub robię to, co robię. Takie traktowanie siebie ze zrozumieniem i uwagą kieruje nas w stronę naszych życiowych celów i rozwoju, i jest o wiele bardziej efektywne niż pogrążanie się w błędnym kole samokrytyki albo słuchania wewnętrznych oskarżających nas „szakali”. Gdybyśmy dawali im i sobie więcej empatii – pamiętając, że za tymi krytycznymi głosami kryją się jakieś potrzeby – moglibyśmy częściej cieszyć się z ich zaspokojenia, albo świadomie opłakiwać potrzeby, których poprzez jakieś działanie nie spełniliśmy. Wtedy byłoby nam znacznie łatwiej osiągnąć wewnętrzną równowagę. Jednak udzielanie sobie samemu empatii bywa bardzo trudne, zwłaszcza jeśli coś nam nie wychodzi!Tak! Im mocniej się oskarżamy, tym bardziej potrzebujemy pomocy innych, aby dostrzec nasze potrzeby. Warto o tych wewnętrznych osądach porozmawiać z osobami, które potrafią ofiarować nam empatyczny kontakt „dobrej jakości”. Cieszyłbym się, gdybyśmy razem z naszymi bliskimi, znajomymi, przyjaciółmi, potrafili słuchać siebie nawzajem z empatyczną uwagą. Zamiast pouczać, doradzać, albo zaprzeczać sobie, moglibyśmy przecież przede wszystkim słyszeć nasze i innych potrzeby, a potem wspólnie zastanowić się jakie strategie wybrać, by je zaspokoić. Marshall Rosenberg pisze o „uzdrawiającej sile empatii”. Osoby, które przychodzą do mnie na terapię często mówią, że zaspokojenie potrzeby empatii jest jak powrót do domu, do samych siebie. Myślę, że to dlatego, że w tego rodzaju empatycznym kontakcie doświadczamy bezwarunkowej akceptacji, a wtedy niemal nie możliwe jest poczucie winy, wstydu, depresja czy gniew, które odcinają nas od nas samych, od naszych potrzeb i tego jacy jesteśmy. Różnią się one od smutku, bólu, rozpaczy albo radości czy natchnienia – wskazujących bezpośrednio na zaspokojone lub niezaspokojone potrzeby. Marshall mówi, że wstyd, wina, depresja i gniew, to nie są uczucia, ale stany emocjonalne, w których uczucia pomieszane są z myślami i osądami nas samych albo innych. Kiedy czujemy wstyd, winę, czy stan depresji – sądzimy, że jesteśmy źli, beznadziejni i zasługujemy na karę, a kiedy czujemy gniew – myśli oskarżające kierujemy zwykle w stronę innych i to ich chcemy ukarać. Ponieważ uczucia zmieszane z osądami odbierają nam zdolność kontaktu z potrzebami, gubimy kierunek, nie wiemy jak żyć i czego chcemy. Odbierają nam zdolność widzenia tej części nas samych, która chce żyć pełnią życia, w pokoju i harmonii ze wszystkimi istotami ludzkimi.Kiedy czujemy wstyd, czy winę albo gniew, potrzebujemy bardzo dużo empatii.Skąd wobec tego w nas te stany – winy, wstydu, gniewu?Ich źródłem paradoksalnie jest potrzeba bezpieczeństwa i struktury. W pełni nie jesteśmy w stanie jej zaspokoić żyjąc na ziemi, a jednak dążymy do tego. Jedną ze strategii radzenia sobie z niepokojem i chaosem jest porządkowanie rzeczy, spraw, a także – poprzez moralne osądy – ludzi. Dzielimy ich na dobrych i złych, winnych i niewinnych, tak jakbyśmy mieli jakąś nadzwyczajną wiedzę i władzę nad nimi. Stąd już tylko krok do wskazywania kto zasługuje na karę a kto na nagrodę. Ta strategia, zamiast wyzwolić nas z lęku – wpędza w jeszcze większy strach i obawę, bo każdy z nas może być potencjalnym „złoczyńcą”. Tworzymy obrazy innych ludzi jako „wrogów” i wtedy jeszcze trudniej dostrzec w nich czujące istoty, które chcą zaspokoić jakieś uniwersalne, wspólne nam potrzeby. Trudniej współpracować i zaufać, że inni chcą nas wspierać w zaspokojeniu naszych potrzeb. Jeżeli jako dzieci zostaliśmy wychowani w tym duchu, a nie w duchu wspólnoty, akceptacji i szacunku do wszystkich żyjących istot, ich uczuć i potrzeb, wtedy możemy mieć kłopot z odczytywaniem swoich potrzeb, zwłaszcza kiedy pojawi się niepokój. Mam wrażenie, że taki jest nie tylko styl wychowywania dzieci ale i częsty wzorzec relacji międzyludzkich w naszym kraju… Często tak bywa, zwłaszcza w krajach gdzie panuje mocno zakorzeniony autorytet religii, np. w islamie, ale też w wielu krajach chrześcijańskich. Już małym dzieciom wpaja się rozróżnienie - to jest dobre, to złe, to wolno, a tego nie wolno. Małe dzieci nie potrafią jeszcze pojąć tak abstrakcyjnego pojęcia jak dobro, czy zło. One żyją kierowane uczuciami i dążą do zaspokajania potrzeb. Gdy czegoś chcą, a ktoś mówi, że to jest złe – rodzi się nich niepokój. Znacznie lepiej byłoby odwołać się do potrzeb dziecka i swoich mówiąc np.: „nie chcę żebyś wybiegał na ulicę, bo chcę twojego bezpieczeństwa”, a potem przytrzymać je zdecydowanie i stanowczo. Dziecko wychowywane w kontakcie i szacunku dla potrzeb swoich i otaczających je ludzi, rozwija się w zaufaniu i poczuciu wzajemnej troski, a nie w strachu przed karą i lęku przed innymi. Nawet mocne przytrzymanie za rękę odbiera jako ochronę, a nie jako żądanie i wywieranie presji. Jako dorosły taki człowiek potrafi naturalnie i w wolności zaspokajać swoje potrzeby dostrzegając i szanując także potrzeby innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz