To ważne! Dziel się artykułami ze znajomymi.
Rozmowa z Zofią Żuczkowską - trenerką komunikacji interpersonalnej opartej na Porozumieniu bez Przemocy (NVC), prowadzącą warsztaty dla rodziców i nauczycieli w Pracowni Dialogu.
Rozmawiamy przy okazji ukazania się książki Sury Hart i Victorii Kindle Hodson “Szanujący rodzice, szanujące dzieci”, napisanej w duchu rodzicielstwa opartego na Porozumieniu bez Przemocy (Nonviolent Communication, NVC). Co wyróżnia ten sposób myślenia, mówienia i działania nazywany NVC spośród innych?
To podejście do dzieci opiera się na wzajemności i obustronnym szacunku dziecka i dorosłego. Autorki, doświadczone trenerki NVC, pokazują, w jaki sposób zbudować relację z dzieckiem bez zmuszana go do niczego, w szczególności bez zmuszania go do szacunku czy współdziałania (które wielu dorosłych rozumie po prostu jako posłuszeństwo, czyli: „masz zrobić to, co ci każę”). Chodzi o to, żeby dziecko współpracowało z rodzicami i szanowało ich, bo tego chce ‒ bo samo doświadcza z ich strony szacunku i zrozumienia.
Książka proponuje podejście alternatywne do rodzicielstwa zbudowanego na przemocy. O jaką przemoc tu chodzi?
Słowo „przemoc” w języku polskim kojarzy się z brutalnością fizyczną albo słowną agresją. To powoduje, że często bagatelizujemy nie mniej bolesną i raniącą, a niezwykle powszechną przemoc emocjonalną wobec innych ludzi, nie tylko dzieci. Ta przemoc polega na wykorzystywaniu psychologicznej przewagi i wpływu na decyzje drugiej osoby w taki sposób, że odbiera jej to poczucie sprawczości, godności, szacunku do siebie samej. W rodzinie bardzo łatwo o taką przemoc, zwłaszcza w stosunku do dziecka. Potrzeby dorosłych wydają się priorytetowe. Tymczasem według NVC, potrzeby to wewnętrzna motywacja, energia do życia i działania – czyli wewnętrzna MOC obecna w każdym człowieku, bez względu na wiek. Przemoc to nie tylko bicie i agresja słowna, ale także kwestionowanie prawa drugiego człowieka własnych do potrzeb.
NVC stawia kary i nagrody na jednym poziomie. Podobnie czyni, na przykład, Jesper Juul, nazywając nagrody współczesną wersją kary. Wielu rodzicom trudno to zrozumieć. Przecież nagradzając dziecko za coś, co zrobiło dobrze, sprawiamy mu przyjemność. Jak można twierdzić, że sprawianie przyjemności jest formą przemocy?
Neurobiologia potwierdza dziś to, co pół wieku temu odkryła psychologia. Uczucia lęku związane z karaniem obniżają zdolność uczenia się o jedną czwartą. Są badania pokazujące, że także nagrody mają negatywne skutki, bo uzależniają człowieka od poczucia sukcesu, redukują wewnętrzną radość i motywację do działania, bez względu na wynik.
Człowieka nie da się dowolnie zmieniać. Rozwój jest procesem wewnątrzsterownym. Nacisk zewnętrzny tylko zniekształca i spowalnia naturalną dynamikę zmian rozwojowych. Kary, tak samo jak nagrody, są źródłem motywacji, która pochodzi z zewnątrz. W ten sposób odbierają dziecku doświadczenie samego siebie w trakcie działania – doświadczenie całej gamy uczuć od radości, pasji, frustracji, wewnętrznych zmagań, zmęczenia, gniewu, inspiracji, spełnienia.
Małe dzieci, kiedy są zajęte czymś, oddają się temu bez reszty. Są jak mali mistycy pogrążeni w zachwycie i twórczej pracy. Dziecko, które wykonuje coś dla nagrody czy pochwały – z założenia wykonuje coś dla czegoś lub dla kogoś, a nie dla siebie. W ten sposób słabnie jego kontakt z sobą, z tym, co przeżywa kiedy robi, to co robi. Część jego uwagi przenosi się na to, co nastąpi za chwilę.
Sposób komunikacji z dziećmi oparty na ocenianiu, wytykaniu błędów, porównywaniu z innymi dziećmi i obwinianiu wydaje się plagą w polskich domach. Jakie są negatywne skutki takiego traktowania dzieci?
Efektem nieustannej krytyki może być tylko nienawiść do siebie, zwątpienie we własne możliwości i brak szacunku i zaufania do siebie. Najlepiej wiedzą o tym psychoterapeuci, których klienci czasem latami zmagają się z doświadczeniami z dzieciństwa spędzonego z rodzicami szafującymi krytyką i ocenami.
Autorki książki “Szanujący rodzice, szanujące dzieci” piszą: „Jak wpadliśmy na ten szalony pomysł, że aby uczynić dzieci lepszymi, wpierw musimy sprawić, żeby poczuły się gorsze!”. To paradoks, a jednak tak się dzieje. Na co dzień w wielu domach dzieci doświadczają głównie krytyki i negacji ‒ zamiast uwagi i szacunku. Nie chcę obwiniać za to rodziców. Zwykle powielają wzorce, w których wzrastali i po prostu nie zdają sobie sprawy, że można inaczej. Czasem nawet kiedy chcieliby coś zmienić, brakuje im wsparcia, pomocy i upewnienia, że warto. Z kolei komunikacja z dziećmi i szacunek dla nich wydają się tak trudnym zadaniem jak nauka nowego języka, nowych obyczajów. Myślę, że już samo uświadomienie sobie kontekstu emocjonalnego i znaczenia słów, którymi rozmawiamy z dziećmi, może przyczynić się do dużej zmiany w relacjach rodziców i dzieci. Autorki przytaczają wiele przykładów, że to możliwe i praktycznych ćwiczeń jak do tego dążyć.
A czy można w ogóle zrezygnować z porównywania osiągnięć naszego dziecka z osiągnięciami innych dzieci w klasie? Jak inaczej motywować je do nauki i przechodzenia kolejnych szczebli edukacji w systemie szkolnym opartym na ocenach i porównaniach?
Dzieci nie potrzebują ocen, żeby się uczyć. Problemem jednak nie jest to, czy oceniać i porównywać, ale przekonania dorosłych dotyczące dzieci, szkoły i całego procesu motywacji. Mimo, że co najmniej od dwudziestu lat mamy wiedzę o wpływie procesów emocjonalnych na rozwój i edukację dzieci, z wielkim trudem dociera ona do praktyki szkolnej. W efekcie większość szkół w Polsce jest miejscem strukturalnej przemocy wobec dzieci i nauczycieli, czyli miejscem gdzie ani dorośli, ani dzieci nie czują się dobrze, więc niechętnie się uczą i rozwijają.
Największy kłopot polega na tym, jak przekonać do zmian osoby odpowiedzialne za system szkolny: od najwyższego szczebla – ministerialnego, po dyrektorów, a niestety także rodziców, którzy przyjmują to, co jest (oceny, kary, konkursy, czyli wczesny „wyścig szczurów”, zastępowanie nauczania w szkole odrabianiem prac domowych w domu czy korepetycjami), bo nie mają innego wyjścia, a tylko niewielki ich procent może pozwolić sobie na edukacje domową.
W wielu szkołach na świecie rezygnuje się z ocen do czasu, gdy dzieci będą gotowe poradzić sobie z ewaluacją i nie traktują jej jako oceny osobistej wartości. Młodsze dzieci traktują oceny szkolne jako całościową opinię o sobie.
Dla porównania: w krajach skandynawskich dzieci są oceniane dopiero od 5‒6 klasy, czyli w wieku 14‒15 lat. Okazuje się, że w badaniach porównawczych poziomu wiedzy uczniowie skandynawscy znajdują się w pierwszej dziesiątce na świecie. Kiedy podczas treningu szwedzkiej trenerki NVC Marianne Goethlin, polskie dzieci dowiedziały się, że w Szwecji dzieci do 15 roku życia nie mają ocen w szkole, powiedziały: „To oni się mogą uczyć!”. Szkoda, że w polskich szkołach wciąż głos dzieci nie ma żadnego znaczenia.
Autorki piszą, że oceniając dzieci, rodzice przyzwyczajają je do bycia niejako ofiarą ocen wydawanych przez innych ludzi w przyszłości (nauczycieli, kolegów, partnerów, szefów w pracy). Jak trwałe są to zmiany? Czy jeśli rodzice z czasem zmienią swój sposób traktowania dziecka i zrezygnują z oceniania i porównywania go z innymi, mogą zapobiec negatywnym skutkom swojego dotychczasowego sposobu komunikacji?
Z mojego własnego doświadczenia i kilkuletniej pracy według NVC z rodzicami i dziećmi mogę powiedzieć, że im szybciej zaczniemy uświadamiać sobie, jak wygląda nasz kontakt z dziećmi, tym lepiej. Dzieci natychmiast to zauważają i docenią. Wierzę w uzdrawiającą moc komunikacji i empatycznego kontaktu. Im mniej emocjonalnych ran i negatywnych przekazów na swój temat dzieci wyniosą z domu rodzinnego, tym lepiej.
Ale my, rodzice, często potrzebujemy odwagi i pomocy, żeby zacząć i podtrzymać przemianę, zwłaszcza, że nie mamy poprzedników i większość z nas nie doświadczyła ani szacunku ani empatii w dzieciństwie. Kiedy Marshall Rosenberg, twórca NVC, sam wprowadzał w swoich relacjach z dziećmi podejście oparte na szacunku i empatii, spotykał się z niezrozumieniem ze strony innych ludzi. W książce “Wychowanie w duchu empatii” dzieli ważnym i wspierającym doświadczeniem, jakim był dla niego kontakt z podobnie myślącymi osobami. Zachęca do tworzenia grup rodziców popierających to podejście. Autorki “Szanujących rodziców…” nie mają wątpliwości, że rodzice tylko wtedy będą w stanie towarzyszyć dzieciom z szacunkiem i wspierać je w rozwoju i zaspokajaniu potrzeb, gdy ich potrzeby będą brane pod uwagę i zaspokajane. Jedna z matek na moich warsztatach, które w dużym stopniu są właśnie taką wspierającą wspólnotą, powiedziała, że to „ogrzewalnia dla rodziców”. Mnie samą w mojej pracy według NVC motywowało właśnie to, że im więcej dzieliłam się tym z innymi, tym byłam mocniejsza i chętniej wprowadzałam pozytywne zmiany w relacjach ze swoimi dziećmi.
NVC patrzy na wzajemne interakcje ludzkie jak na grę potrzeb. Wszystkie nasze działania wynikają z potrzeb, które są zresztą w większości wspólne nam wszystkim. Jednak konflikty w domu często biorą się z tego, że dochodzi do zderzenia sprzecznych potrzeb: na przykład, jedna osoba potrzebuje w danej chwili odpoczynku, a druga chce ruchu i zabawy. Jak język NVC może pomóc w rozwiązywaniu takich konfliktów? Jak mamy rozstrzygać, która strona powinna w danym momencie poświęcić swoje potrzeby dla innych?
Jeśli boimy się konfliktów i uważamy, że „nie powinno” ich być, żyjemy w złudzeniu. Konflikt jest częścią życia. Wielu z nas uważa jednak, że konfliktów trzeba się wstydzić, trzeba je tłumić, gasić w zarodku. To strata szansy na rozwój i zmianę, która mogłaby doprowadzić do tego, że potrzeby skonfliktowanych osób mogłyby być bardziej zaspokojone.
NVC pomaga zamienić konflikty w dialog o potrzebach. Pokazuje, jak patrzeć na ludzi wokół nas z perspektywy ich potrzeb, a nie oceny ich postępowania i naszych utartych przekonań o dobru, złu, winie i karze. Dzieje się to w bardzo prosty sposób: poprzez bezpośrednie i otwarte zaakceptowanie wszystkich uczuć w naszym życiu. Kiedy uczucia nie są przyjemne, oznacza to, że jakieś potrzeby wołają o zauważenie i zaspokojenie. Co robić? Słuchać potrzeb i mówić o nich, a nie o tym, kto ma rację, a kto nie, kto jest mniej czy bardziej winien. Kiedy potrzeby zostają ujawnione i każda ze stron konfliktu potrafi zauważyć potrzeby drugiej strony – dzieje się coś, co czasem na treningach i spotkaniach NVC nazywamy cudem kontaktu. Nikt nie poświęca siebie, nikt nie rezygnuje z siebie, ale każdy potrafi dostrzec siebie w drugim, który jeszcze przed chwilą był „wrogiem”. Wtedy rozwiązania pojawiają się same, niespodziewanie, czasem zupełnie inne niż wydawało się na początku. Wiele razy miałam okazję sama tego doświadczyć jako mediator i kiedy przeżywałam swoje konflikty z innymi ludźmi.
Ale rodzice obawiają się, że jeśli uznają potrzeby dziecka albo pozwolą na ich wyrażanie, to będą musieli je spełniać. Nie potrafią wytrwać przy dziecku, które jest rozgniewane, smutne, zrozpaczone. Chcą natychmiast je uspokajać.
Kiedyś miałam taką przygodę z moją córką, która upewniła mnie, jak ważny jest kontakt na poziomie potrzeb. Wracałam z nią po dłuższej wyprawie do domu. Było gorąco, a nam zabrakło wody. Stałyśmy na przystanku autobusowym, w pobliżu którego nie było żadnego kiosku ani sklepu. Małgosia, wtedy siedmioletnia, narzekała, że chce jej się pić. Było to dla nas obu bardzo trudne, bo autobus długo nie nadjeżdżał. Zamiast pocieszać ją, że zaraz przyjedzie autobus, że w domu jest woda, albo tłumaczyć, że nie mam już nic – powiedziałam parę zdań, w których uznałam jej potrzebę wody, ale też kontaktu i wsparcia w cierpieniu. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak.
‒ Mamo, piiiić…
‒ Chce ci się pić?
‒ Tak, bardzo…
‒ Bardzo jesteś spragniona i chciałabyś, żebyśmy miały więcej wody?
‒ Tak, pić…
Po takiej wymianie zdań Małgosia uspokoiła się. Po kilku minutach znowu zaczęła prosić: ,,Piiiiić…’’. I znowu moją odpowiedzią było uznanie
– Bardzo chcesz wody? I chcesz, żebym wiedziała jak bardzo jesteś spragniona?
‒ Tak!
I znowu przez kilka minut stałyśmy przytulone w ciszy. Bardzo świadomie skupiałam uwagę na tym, jakie mogą być jej potrzeby w tym momencie, zamiast obwiniać siebie, że nie wzięłam więcej wody, albo tłumaczyć, że jest duża i powinna wytrzymać. Skupienie uwagi wyłącznie na potrzebach pozwoliło nam wytrwać około dwudziestu minut w cierpieniu. Moje doświadczenie w pracy NVC razem z rodzicami i dziećmi przekonuje mnie, że ważniejsze od spełniania oczekiwań dzieci albo skupienia uwagi na tym, czy mogę/chcę zaspokoić jego potrzeby, jest umiejętność rozpoznawania potrzeb i uznanie ich znaczenia.
Wydaje się, że jedną z głównych cechą współczesnego rodzicielstwa jest kontrola. Rodzice nie tylko chcą wiedzieć i kontrolować, co dziecko robi poza domem, ale także stale kontrolują je w domu. Próbują nim niejako bez przerwy sterować. ,,Teraz zrób to. Potem zrób tamto. Czy już odrobiłeś lekcje? Co robisz? Starczy już tego oglądania telewizji’’. Tymczasem autorki zalecają ćwiczenie dziecka w samodzielności i podejmowaniu samodzielnych wyborów. Jak to robić?
Kontrola to nawyk, który wynieśliśmy z domów. W większości były one autorytarne. Byliśmy kontrolowani i sterowani przez rodziców i nauczycieli, więc teraz nie mamy pojęcia, że można żyć inaczej, że można prowadzić z dzieckiem partnerski dialog, zrezygnować z zewnętrznego autorytetu i władzy ponad dzieckiem. Sura Hart i Victoria Kindle Hodson pokazują, na czym polega sprawowanie „władzy razem z dzieckiem”, jak rozmawiać o potrzebach i jakie sposoby zaspokojenia potrzeb wybierać, by uwzględnić zarówno dobre samopoczucie dziecka, jak i rodzica.
Kontrolowanie dzieci i traktowanie ich przedmiotowo, jak projekt, zadanie do wykonania to według mnie także tragiczny efekt przyspieszenia cywilizacyjnego, epoki komputerów, w której żyjemy. Komputery funkcjonują błyskawicznie, pomagają nam w codziennych czynnościach, w pracy. Przyzwyczailiśmy się do tego i często zapominamy, że ludzie wokół nas nie są komputerami i działają w zupełnie innym trybie, czasie. Jeśli chcemy od nich wyłącznie efektywności, szybkości, perfekcji – reagują oporem, protestują, chroniąc swoje człowieczeństwo. Dzieci, które mają żywy kontakt z uczuciami i potrzebami, potrzebą szacunku, podmiotowości, autonomii – natychmiast przypominają nam o tym. Wielu z nas zapomina, że nie musimy naśladować komputerów i w relacjach z ludźmi ważniejsze jest człowieczeństwo, emocje, czas i przestrzeń – a nie efekt, sukces, zwycięstwo.