Alice
Miller – „obowiązki” i „nakazy moralne” – protezy w wychowaniu
Nakazy moralne i wypełnianie obowiązków są to protezy,
które stają się konieczne, gdy brak czegoś zasadniczego. Im
skuteczniejsze okazało się spustoszenie uczuć w dzieciństwie, tym większy musi
być arsenał broni intelektualnej i tym większe zapasy protez moralnych, gdyż
nakazy moralne i świadomość obowiązku nie są żadnymi źródłami siły, nie
stanowią bynajmniej żyznego gruntu dla prawdziwie ludzkich uczuć. W
protezach nie płynie krew, można je kupić i mogą służyć różnym właścicielom. Co
jeszcze wczoraj uchodziło za dobre, może nazajutrz, zależnie od decyzji rządu
czy partii, uchodzić za złe, zabronione i odwrotnie. Ale człowiek o żywych
uczuciach potrafi być tylko samym sobą. Nie mam innego wyboru, jeśli nie chce
zginąć. Nie pozostaje obojętny wobec izolacji, odtrącenia, utraty przychylności
otoczenia czy zniewag, obawia się ich i cierpi z tego powodu, ale nie chce
utracić własnego ja, skoro już je posiada. A jeśli dostrzega, że żąda się od
niego czegoś, czemu się sprzeciwia cała jego istota, nie może tego zrobić. Po
prostu nie potrafi.
Tak się dzieje z ludźmi, którzy mieli to szczęście, że mogli być
pewni miłości swoich rodziców także wtedy, kiedy musieli sprzeciwić się ich
wymaganiom. Albo nawet z ludźmi, którzy wprawdzie takiego szczęście nie mieli,
ale później, na przykład dzięki terapii nauczyli się podejmować ryzyko utraty
uczucia, bo odzyskać swoje utracone ja, ponieważ za żadną cenę nie chcą go znów
utracić.
Sztuczny charakter pouczeń moralnych i reguł zachowania
ujawnia się najwyraźniej tam, gdzie jest najmniej miejsca na kłamstwa i
udawanie, a mianowicie w stosunkach między matką a dzieckiem. Poczucie
obowiązku nie jest wprawdzie żyznym gruntem dla miłości, jest natomiast
znakomitym podłożem do obopólnego poczucia winy. Trwające całe życie
poczucie winy i obezwładniająca niewdzięczność na zawsze łączą matkę i dziecko.
Robert Walser powiedział kiedyś: „Są matki, które z gromadki swoich dzieci
wybierają sobie beniaminka, którego swoimi pocałunkami być może kamienują,
zagrażają całej jego egzystencji”. Gdyby wiedział, gdyby zdobył emocjonalną
świadomość, że opisuje w ten sposób własny los, nie dokonałby zapewne żywota w
klinice psychiatrycznej.
(…)
Moje antypedagogiczne zastrzeżenia nie są skierowane
przeciw jakiemuś określonemu sposobowi wychowywania, ale przeciw wychowaniu
manipulacyjnemu, nawet jeśli nie jest rzekomo autorytarne. (…)
Nie oznacza to jednak, by dziecko miało rosnąć zaniedbane, bez
niczyjej interwencji, ochrony, opieki. Do swego rozwoju każde dziecko
potrzebuje traktowania go z szacunkiem przez bliskich, tolerancji dla swoich
uczuć, wrażliwości na swoje potrzeby i braki oraz wewnętrznej niezależności
własnych rodziców, których własna wolność – nie zaś przepisy pedagogiczne –
zakreśla naturalne granice dla zachowań dziecka. I właśnie to sprawia rodzicom
i wychowawcom największe trudności, a to z następujących powodów:
- Jeśli rodzice musieli bardzo
wcześnie w swoim życiu nauczyć się pomijać własne uczucia, nie traktować
ich poważnie, ale wręcz nimi pogardzać i je wykpiwać, zabraknie im
najważniejszego narzędzia do właściwego obchodzenia się z własnym
dzieckiem, wrażliwości. W jej zastępstwie będą próbowali uciekać się do protez,
jakimi są zasady wychowawcze. Będą się więc na przykład obawiali okazać
swojemu dziecku tkliwość, w przekonaniu, że się je w ten sposób
rozpieszcza, albo w innych przypadkach będą się posługiwali czwartym
przykazaniem dla ukrycia własnych ułomności.
- Rodzice, którzy jako dzieci nie
nauczyli się rozpoznawać własnych potrzeb i bronić własnych interesów,
ponieważ nie dano im do tego prawa, nie będą umieli ich rozpoznawać przez
całe życie i dlatego będą stosować surowe zasady wychowawcze. Ów brak
rozeznania, mimo stosowania tych zasad (…), prowadzi do ciężkiego poczucia
niepewności u dziecka.
- Ponieważ dziecko często służy
jako substytut własnych rodziców, wysuwa się pod jego adresem sprzeczne
żądania i oczekuje od niego czegoś, czego nie może spełnić. (…) Ale często
owo poczucie bezradności dziecka prowadzi do wzmożenia jego agresywności,
co z kolei przekonuje wychowawców o konieczności stosowania zastosowania
ostrzejszych środków.
- Podoba sytuacja wytwarza się,
kiedy wpaja się w dzieci, jak to było w latach sześćdziesiątych, gdy
przyszła moda na wychowanie „antyautorytarne”, określone zachowania, które
kiedyś były upragnione przez rodziców i dlatego uważane powszechnie przez
nich za pożądane. Można było przy tym całkowicie nie dostrzec prawdziwych
potrzeb dziecka. Znam na przykład przypadek, kiedy zachęcano zasmucone
dziecko, by stłukło szklankę, kiedy ono pragnęłoby w tej chwili się
przytulić do matki. Jeśli dzieci czują się niezrozumiane i manipulowane,
rodzi się w nich prawdziwe poczucie bezradności, znajdujące swój wyraz w
agresji.
W przeciwieństwie do powszechnych mniemań, nie mogę
pojęciu „wychowanie” przypisać wielu pozytywnych znaczeń, bo widzę w nim
raczej samoobronę dorosłych, uważam je za manipulację wynikłą ze zniewolenia i
poczucia niepewności. Wprawdzie mogę te motywy zrozumieć, ale nie wolno mi nie
dostrzegać ich niebezpieczeństwa. (…) Słowo wychowanie zawiera w sobie
wyobrażenie określonego celu, który ma osiągnąć wychowanek - i już to
samo ogranicza jego możliwości rozwojowe. Ale rzetelne wyrzeczenie się
wszelkiej manipulacji i rezygnacja ze stawiania sobie z góry celów nie oznacza,
by miało się pozostawić dziecko samemu sobie, gdyż potrzebuje ono ogromnego
duchowego i fizycznego wsparcia dorosłych. Aby umożliwić dziecku
pełny rozwój, owo wsparcie musi się wyrażać następująco:
- W poszanowaniu dla dziecka.
- W uznaniu jego praw.
- W tolerancji dla jego uczuć.
- W gotowości, by na podstawie
jego zachowania poznać:
a. prawdziwą naturę dziecka;
b. dziecko tkwiące w nas samych;
c. prawa rządzące zżyciem uczuciowym, które o wiele łatwiej odkryć u dziecka niż u dorosłego, gdyż dziecko przeżywa swoje uczucia znacznie intensywniej, a w każdym razie znacznie bardziej otwarcie niż dorosły.
Doświadczenia nowego pokolenia wskazują, że także ludzie, którzy
sami byli ofiarami wychowania, są zdolni do wykazywania takiej gotowości.
Jednak pełne uwolnienie od odwiecznych przymusów nie może się
dokonać w czasie jednego pokolenia. Myśl, że jako rodzice więcej możemy
dowiedzieć się o prawach życia od noworodka niż od własnych rodziców, będzie
dla wielu starszych ludzi śmiechu wartym nonsensem. Ale także i młodzi ludzie
mogą odnieść się do niej z nieufnością, gdyż wielu z nich ( z psychologami
włącznie) pozostaje pod wpływem „zasad czarnej pedagogiki”.
Bez otwarcia na to, co inny chce nam zakomunikować, niemożliwe
jest nawiązanie z nim autentycznych relacji. Aby dziecko zrozumieć, móc je
wspierać i kochać, musimy wysłuchać, co nam ma do powiedzenia. Z drugiej
strony, aby dziecko mogło się odpowiednio wypowiedzieć, potrzebuje ono
atmosfery wolności, zainteresowania i chęci zrozumienia. Nie powstaje tu żaden
rozdźwięk między środkami a celami, ale raczej dialektyczny proces oparty na
dialogu. Uczenie się wynika ze słuchania, co z kolei prowadzi do jeszcze
dokładniejszego wsłuchiwania się i wnikania w uczucia innego człowieka. Albo
mówiąc inaczej: aby uczyć się od dziecka, potrzebna jest nam do tego empatia,
która z kolei wzrasta, w miarę jak się od niego uczymy. Jest to całkowicie
odmienne podejście od założeń wychowawcy, który by chciał (czy uważał, że
musi) w jakikolwiek sposób kształtować dziecko. Dlatego nie dopuszcza do
swobodnych wypowiedzi dziecka, tracąc zarazem własną szansę, by dowiedzieć się
czegoś o nim.
Książki krytyczne wobec zasad pedagogiki mogą stanowić znaczną
pomoc dla młodych rodziców, jeśli będą je traktować nie „jako podręczniki” do
kształtowania dzieci, ale jako źródło informacji, jako zachętę do nowych
doświadczeń i uwolnienia się od starych przesądów, by spojrzeć na sprawy w
nowym świetle.
Cytat z książki Alice Miller „Zniewolone dzieciństwo”, Media Rodzina
1999.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz