PLUSZOWY MIŚ

czwartek, 18 września 2014

Agnieszka Stein

Nie biegaj, bo nie urośniesz

Miałam napisać o drugim elemencie wpływającym na to, że dzieci mają prawidłową wagę, czyli o ruchu, wysiłku fizycznym itp.
I tym razem również chcę napisać bardziej o systemowych elementach związanych z dostępem dzieci do ruchu niż o wychowaniu.
Temat ruchu jest dość specyficzny ponieważ (teraz sobie pomyślałam, że podobnie jak w przypadku jedzenia) wśród dorosłych, którzy mają na to wpływ, nie ma do końca jasności, czego właściwie dzieci potrzebują.
Co więc przeszkadza dzieciom w tym, żeby miały odpowiednią dawkę ruchu?
  • różne strachy zdrowotne
To według mnie jest przyczyna systemowa a nie indywidualna. Uważaj, bo się spocisz. Nie biegaj, bo upadniesz. Nie wchodź tutaj, bo ci się stanie krzywda. Nieustannie okazuje się, że wysiłek fizyczny i ruch jest dla dziecka zagrożeniem.
Podobnie niebezpieczne dla dzieci wydaje się być czasem wychodzenie na dwór (jak tylko na zewnątrz nie świeci słońce i nie ma odpowiedniej temperatury).
Pisałam jakiś czas temu o tym, że w przedszkolach, z którymi współpracuję dzieci wychodzą na dwór codziennie, bez względu na pogodę. Pod moim tekstem pojawiło się wiele komentarzy o tym, że bardzo trudno jest znaleźć takie przedszkole.
Z tym wiąże się drugi kłopot:
  • wygoda dorosłych
Dzieci, które są stacjonarne, mało się ruszają oceniane są jako grzeczniejsze i “normalniejsze” niż te, które lubią ruch, potrzebują ruchu i chcą o swoje potrzeby zadbać.
Zdarza się, że dzieci są nazywane nadpobudliwymi, bo w wieku kilku lat zamiast układać układanki czy klocki albo oglądać książeczki, chciałyby skakać i biegać.
Dodatkowo kłopotliwe bywa ubieranie dziecka, kiedy jest brzydka pogoda, a także czyszczenie brudnego ubrania – bo dzieci, kiedy się ruszają to przeważnie się brudzą.
  • brak zaufania do dzieci i zadaniowość dorosłych
To kłopot ze zrozumieniem, że dzieciom naprawdę najbardziej potrzebne nie są zorganizowane zajęcia prowadzone przez dorosłych, a jak najczęstsze okazje do swobodnego ruchu, zabawy (zwłaszcza na dworze), wspólnego spędzania czasu w aktywny sposób. Zamiast więc umożliwić dzieciom jak najszerszy dostęp do miejsc, gdzie mogą być fizycznie aktywne, posyła się je na dodatkowe zajęcia, organizuje zawody, zwiększa ilość zajęć wychowania fizycznego w szkole.
To chyba też kłopot z zaufaniem, że dzieci naprawdę wiedzą, kiedy potrzebują ruchu i jakiego rodzaju ruchu potrzebują, żeby się harmonijnie rozwijać. W dodatku wiedzą to lepiej niż jakikolwiek dorosły. Aż szkoda z tej wiedzy nie korzystać.
Z jednej strony:
- Trzeba było w przedszkolach wprowadzić specjalną normę tego, ile dzieci muszą spędzać czasu w ruchu i na dworze, która i tak nie zawsze jest przestrzegana.
- Kiedy dzieci małe chcą się ruszać często słyszą, że teraz nie, bo teraz jest czas na ważniejsze rzeczy: siedzenie w kółeczku, śpiewanie, kolorowanie, wypełnianie zeszytów ćwiczeń. Ruch traktowany jest wyłącznie jako rozrywka i trochę strata czasu. Zdarza się, że jak dzieci już wyjdą na dwór to najlepiej, żeby dalej się “spokojnie” zachowywały.
- Kiedy starsze dzieci chcą się ruszać, mają w szkołach 10 minutowe przerwy między lekcjami a po lekcjach mają iść do domu odrabiać prace domowe… Potrzeba ruchu jest zawsze na ostatnim miejscu. A powinna być na pierwszym, bo bez zaspokojenia potrzeby ruchu bardzo trudno jest się skupić. Pamiętam takie hasło ze szkolnej gazetki “nie biegaj, bo nie urośniesz”.
- Kiedy już dzieci “mogą” się ruszać, to ten ruch traktowany jest bardzo zadaniowo. Dzieci mają określone czynności do wykonania. Rywalizują ze sobą. Są oceniane i rozliczane z tego, jakie mają wyniki. Usłyszałam kiedyś od jednej nauczycielki od WF-u, że celem zajęć fizycznych w szkole jest to, żeby miał kto jeździć na zawody. Otóż nie. Celem zajęć jest to, żeby dzieci się ruszały. Naprawdę. (Tutaj podbudowała mnie propozycja Rzecznika Praw Dziecka, żeby dzieci nie były na zajęciach oceniane ze wyniki. Niestety jak zrozumiałam na razie za trudno jest pomyśleć, żeby nie były oceniane WCALE)
Z drugiej strony coraz więcej mówi się o tym, że dzieci mało się ruszają, że są coraz mniej sprawne fizycznie i że to im bardzo źle robi. Całe to mówienie nie przekłada się jednak w najmniejszym stopniu na to, co się dzieje, kiedy dorośli mają podejmować decyzje dotyczące wspierania tego, żeby dzieci się ruszały.
Coraz mniej też dorośli rozumieją naturalne potrzeby rozwojowe dzieci. Czasem po niektórych rozmowach albo spotkaniach z rodzicami mam ochotę wysyłać wszystkie dzieci na integrację sensoryczną. Nie dlatego, że wszystkie dzieci mają jakieś zaburzenia. Tylko dlatego, że środowisko, które im fundujemy coraz mniej odpowiada ich potrzebom i mało kto to zauważa, bo zawsze są inne “ważniejsze” sprawy.
I jeszcze raz chcę podkreślić, że nie chodzi mi tutaj o uprawianie sportu. A zwłaszcza nie chodzi mi tutaj o sport wyczynowy, który wbrew pozorom, wcale nie jest taki zdrowy. Chodzi mi tutaj o to, żeby dzieci mogły skakać, biegać wspinać się, ile potrzebują i kiedy tego potrzebują.
Naprawdę takie dzieci nie będą cofać się w rozwoju od tego, że za mało “pracują” i “tylko latają”.
Tym bardziej, że ruch jest dla dzieci również najczęściej aktywnością mocno społeczną. Najlepiej ruszać się w grupie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz