piątek, 15 maja 2015
Zaufanie do samego siebie - wspierajmy je u naszych dzieci.
Ostatnio widzę wiele postów dotyczących kontaktów dzieci z nieznajomymi.Ustalanie kodów, szyfrów itp. dla bezpieczeństwa.
To może stać się pomocne, chcąc chronić dziecko, jednakże to, co buduje w nas świadomość świata i zaufanie do siebie - kim jestem i kim są inni - to umiejętność bycia autentycznym. Kiedy dziecko przeżywa emocje - a one informują nas właśnie o naszych potrzebach - i wie , co przeżywa i dlaczego, nie będzie miało problemu z własną intuicją i relacjami, a więc również z kontaktem z obcymi. Będzie uczyło się ufaniu sobie a więc również ufaniu bądź nie ufaniu innym - i to ono będzie o tym decydowało! Potencjał , z jakim się rodzimy, wspierany i dokarmiany zaufaniem, miłością, możnością bycia takimi jakimi jesteśmy, daje znać wówczas o sobie. I nie potrzebujemy wtedy żadnych reguł, zasad, wskazówek, porad.
Kto z nas doświadczył prawdziwego zaufania od opiekunów?
Ja nie. Uczyłam się tego przez dwadzieścia lat dorosłego życia przy wsparciu i pomocy partnera, później męża.
Chcę się tym dzielić. Wspierać moje koleżanki w pracy i nasze przedszkolne i wszystkie dzieci. Kochać ich - jak siebie. A to znaczy ufać, doceniać, pomagać , tulić i rozumieć, towarzyszyć i po prostu być z tym wszystkim, co niesie świat, życie.
Kiedy widzę, jak nasze dzieci rozwijają się w przestrzeni kilku lat , kiedy widzę , jak odwzajemniają nam pokłady zrozumienia i towarzyszenia im, czuję dumę, bo moja potrzeba sensu jest zaspokojona.
Kiedy przychodzą do mnie rodzice chcący zapisać do nas swoje dziecko i mówią, że przychodzą z polecenia, to wszystkie czujemy radość , ponieważ nasza potrzeba dokładania do jakości życia innych ludzi jest zaspokojona.
Życie trwa, świat istnieje a my w malutkim przedszkolu w Starej Iwicznej z czterdzieściorgiem naszych dzieci cieszymy się ,że jest DZIŚ.
Polecam artykuł Małgosi Musiały - zainspirowanej NVC, jak my :)
gdyż to ludzie uczący się i poznający NVC i kroki do kontaktu nauczyli nas relacji międzyludzkich przez dialog.
Czy dziecku wolno rozmawiać z nieznajomym?
A co jest złego w takich rozmowach? Nieustannie prowadzimy podobne na ulicy, a to pytając o godzinę, to o kierunek, czasem zagadując towarzyszy podróży. Moja mama zawsze prowadziła rozmowy w poczekalniach, kolejkach, pociągach. Twierdziła, że dzięki temu czas jej płynie przyjemniej (przy czym umiała odczytać sygnały od osoby rozmową niezainteresowanej). Obserwowałam to, i chociaż nie mam nawet połowy tej rozmowności, która ona miała, bardzo lubię nawiązywać kontakt z ludźmi, których spotykam w urzędach, sklepach, na pocztach. Wystarczy jedno przyjazne zdanie, by zmienić tę chwilową relację i uprzyjemnić dzień. Mam nadzieję, że moje dzieci tym nasiąkną rozmawiamy często o tym, że sama rozmowa z nieznajomym nie jest niczym złym (choć wiele dziecięcych książeczek temu przeczy) i niebezpiecznym. Ustaliliśmy, że oddalanie się z kimś obcym, czy nie powinno mieć miejsce wyłącznie za wiedzą któregoś z rodziców. Pojęcie “obcy” dzieci mają chyba bardziej zawężone niż my, dorośli. Kiedyś, jako dziecko, zgodziłam się, by do domu (mieszkaliśmy pod miastem) podwiózł mnie znajomy rodziców. Nie rozumiałam, dlaczego mama była o to zła dla mnie człowiek, który raz odwiedził nasz dom, nie mógł być nieznajomym. W oczach mamy był. Dlatego nie mówię swoim dzieciom o obcym i znajomym. Po prostu za każdym razem, gdy chcesz z kimś gdzieś pójść, nawet jeśli tylko na chwilkę do sąsiadki, przyjdź i upewnij się, że ja o tym wiem. Nie wystarczy, że sąsiadka cię o tym zapewni przyjdź i ustal to ze mną lub z tatą. Czy świat jest dobry czy zły? Jak postrzegają go dzieci? Jaki my, dorośli, mamy wpływ na postrzeganie świata przez dzieci? Świat nie jest ani taki, ani taki. A może właśnie jest i taki, i taki i każdy z nas indywidualnie widzi w świecie więcej dobra lub zła. Trudno mi stwierdzić, że dzieci są bardziej ufne niż dorośli nie wszystkie moje dzieci były jednakowo otwarte w stosunku do obcych osób. Myślę jednak, że dzieci, z racji mniejszego doświadczenia, nie mają w głowie tylu wizji tego, co mogłoby się przytrafić, ile mają dorośli. Natomiast chłoną nasze przekonania i bezbłędnie je rozpoznają, nawet gdy ich nie wypowiadamy. Znałam kiedyś dziecko, którego mama nie umiała pływać i czuła lęk przed wodą. To dziecko regularnie chodziło na basen, zachęcane przez mamę i nigdy nie usłyszało, że woda jest niebezpieczna. Mimo to wyznało kiedyś, że nie lubi chodzić na basen z mamą, bo mama się o nie boi. Nigdy nie usłyszało tego wprost, ale wyczuło w postawie mamy pewien lęk i potrafiło go nazwać. Dlatego, jeśli chcemy pokazać dziecku świat jako miejsce przyjazne, musimy sami patrzeć na niego w ten sposób. Tradycyjny sposób wychowania zakłada należny szacunek dla rodzica, nauczyciela, sąsiada. Dlaczego w takim razie nie dla nieznajomego? Myślę, że ten tradycyjny model najeżony jest sprzecznościami i często jest “na pokaz”. Traktujemy dzieci jako świadectwo o nas samych i chcemy, żeby wystawiały świadectwo jak najlepsze. Chcemy, aby były skromne i miłe, a jednocześnie pewne siebie i asertywne. Nalegamy, żeby dzieliły się swoimi zabawkami z innymi dziećmi, ale nie pozwalamy im sięgać po cudze zabawki. Krzyczymy na nie, gdy zachowują się nie tak, jak chcemy ale gdy one krzyczą na nas, traktujemy to jako brak szacunku dla rodziców. Szacunek w tym tradycyjnym ujęciu często oznacza pozwalanie, by inni przekraczali nasze granice. Myślę, że bardzo trudno będzie dziecku, które nauczyło się okazywania szacunku w taki sposób, ocenić, kiedy ktoś stanowi dla niego zagrożenie i obronić się. Ostatnio popularność w internecie zdobywa filmik, który ma nam uświadomić, jak łatwo jest porwać dziecko. Skóra nam się jeży, przychodzą do głowy najczarniejsze myśli. Dzieci idą z panem, który mówi, że pokaże im szczeniaczki… Co o tym myślisz? Wiadomo, że media żyją z taniej sensacji ja nie mam zgody na przekaz, który z tych filmów płynie. Powoduje on w świadomości rodziców zbiorową panikę i lęk o swoje dzieci. Świat nagle staje się miejscem najeżonym złoczyńcami i jeśli tylko spuszczę dziecko na chwilę z oczu, stanie mu się krzywda. I co według mnie jest najgorsze to będzie moja, rodzica, wina. Wynika z tego, że dobry rodzic to ten, który roztacza nad dzieckiem ochronny parasol i nigdy nie dopuszcza, by coś mu się stało. Oczywiście jako rodzice mamy dbać o bezpieczeństwo naszych dzieci, ale mamy też pozwalać im na autonomię. Moi rodzice, którzy dawali nam bardzo dużo swobody, lubili powtarzać stare góralskie przysłowie “Jak się nie przewróci, to się nie nauczy”. Możemy chronić dzieci przed upadkiem, ale odbieramy im wtedy coś bardzo cennego doświadczenie. Możemy kierować nimi i pilnować ich nieustannie, co się jednak stanie, gdy nas zabraknie? Jest taki fragment w książce “Ronja, córka zbójnika” Astrid Lindgren, kiedy ojciec Ronji wypuszcza ją w świat. On nie idzie z nią, mówi jej tylko, na co ma uważać i pokazuje jej swoje ogromne zaufanie, że sama sobie da radę. Z drugiej strony wie, że może ją stracić i to powoduje ogromny ból jego duszy, ale rozumie, że to jest wpisane w jego ojcostwo. Jeśli taki filmik skłoni nas do tego, by porozmawiać z dziećmi to jest OK. Warto przekazywać im informacje, na co mają uważać i co mogą zrobić w danej sytuacji. Jeśli jednak co bardziej prawdopodobne podsuwa nam tylko czarne scenariusze, to uważam to za niebezpieczne. W ten sposób obraz kreowany w filmie żeruje na rodzicielskich emocjach, odbierając jasność myślenia. Dodatkowo wdrukowuje przekonanie, że bezpieczeństwo dziecka zależy TYLKO I WYŁĄCZNIE od jego rodziców, zatem jeśli dziecku cokolwiek się stanie, winni są właśnie oni. Ostatnio przy okazji sprawy porwania dziesięcioletniej Mai pojawiły się pytania gdzie byli jej rodzice? Dlaczego ona wracała sama ze szkoły? Otóż dlatego, że ma dziesięć lat i jest na tyle samodzielna, by wracać sama. Korczak pisał o prawie dziecka do śmierci. Jedno z najbardziej wstrząsających praw, które opisał, a jednak nie sposób odmówić mu słuszności. W swoich zapędach, by uchronić dziecko od śmierci, zabieramy mu życie, tłamsimy je. Warto zacząć od zrzucenia z siebie ciężaru całkowitej odpowiedzialności i uznać, że dziecko, które zostało nam powierzone, może doznać uszczerbku. To bardzo trudne i jednocześnie konieczne. Znam dorosłych tłamszonych jako dzieci w imię bezpieczeństwa. Bardzo trudno im podejmować wyzwania, wchodzić w niepewne sytuacje, boją się czyhających wszędzie zagrożeń. To nie mija z wiekiem, to pewien rodzaj skażenia, który zabieramy wszędzie ze sobą. Nieszczęścia są marginalne, ale jednak się zdarzają. Myślę, że zdanie “nie rozmawiaj z nieznajomymi” to za mało, żeby im zapobiec, że tutaj chodzi o coś więcej, o to kim dla dziecka jest TEN dorosły i kim jest ONO samo. Jak uważasz? Przede wszystkim polecenie, aby nie rozmawiać z nieznajomymi, może obrócić się przeciw samemu dziecku. Kogo ono może prosić o pomoc, gdy się zgubi w tłumie? Kogo, gdy ktoś je zaczepia, a rodzica nie ma w pobliżu? Mówiąc, czego nie należy robić, nie dajemy wskazówki, co można zrobić. To może osłabiać poczucie sprawczości. Tym, co bardzo wzmacnia poczucie sprawczości, jest zgoda rodziców na dziecięce NIE. Myślę, że to absolutna podstawa przekazać dziecku, że ma prawo się sprzeciwić i nie przejmować tym, że ktoś się na nie pogniewa z tego powodu. Druga sprawa to nielekceważenie dziecięcych problemów. Czasem obawiamy się, że dzieci staną się niezaradne i popychamy je zbyt mocno ku samodzielnemu rozwiązywaniu problemów. Albo machamy ręką i mówimy “to nic takiego, nie przesadzaj”. Jeśli chcemy, aby dzieci były otwarte wobec nas i szukały w nas pomocy w wielkich sprawach, powinniśmy być na nie otwarci również w tych małych. To my dzielimy je na poważne i błahe w oczach dzieci wszystkie są sprawą ogromnej wagi i jeśli przychodzą po pomoc, nigdy nie powinny odejść z kwitkiem. Nawet jeśli ta pomoc oznaczałaby rozmowę i stworzenie dziecku przestrzeni do podjęcia samodzielnej decyzji. Zachęcanie do własnych przemyśleń (co ty o tym sądzisz?), proponowanie, by dziecko poinformowało, że czegoś nie chce (powiedz swojemu bratu, że nie lubisz, gdy pożycza twoje rzeczy bez pytania) to też sposoby na pokazywanie dziecku, że ma moc radzić sobie bez udziału rodzica. To szalenie ważne wiedzieć, że jest się kompetentnym, by brać sprawy w swoje ręce. Równolegle warto pewne sytuacje omówić. “Gdybyś się zgubił, stój w miejscu i czekaj, aż po ciebie przyjdę będę cię szukać”. “Jeśli ktokolwiek poprosi, żebyś gdzieś z nim poszedł, nawet na chwilkę chciałabym zawsze o tym wiedzieć. Nawet, jeśli zapewni, że to ja go przysłałam, że ja o tym wiem upewnij się, że tak jest i powiedz mi to osobiście”. “Jeśli ktoś będzie cię zaczepiał i nie będziesz umiała sobie poradzić, poproś o pomoc kogoś, kto będzie w pobliżu. Powiedz głośno, że nie znasz tej osoby, a ona cię zaczepia i nie wiesz, co zrobić”. Rozwiązania mogą być różne, w zależności od rodziny warto po prostu je przemysleć i podpowiedzieć dzieciom, co może pomóc. Ja sama lubię dowiadywać się, co pomaga w ekstremalnych sytuacjach wiem, że mając tę wiedzę, mogę sięgnąć do niej automatycznie wtedy, gdy będzie potrzebna. Jestem jednak przekonana, że podstawą jest rozwijanie w dziecku poczucia, że potrafi myśleć samodzielnie i podejmować własne decyzje. Nie jesteśmy bowiem w stanie przewidzieć wszystkiego i przygotować go na wszystko. Musi umieć reagować samo wtedy, gdy nas nie będzie w pobliżu. Dzieci najczęściej są krzywdzone najczęściej przez osoby z najbliższego otoczenia, nie nieznajomych. Jak zatem ustrzec je przez niebezpieczeństwem? Za każdym razem, gdy wsiadam do samochodu, narażam się na wypadek. Robię wszystko, co zależy ode mnie jeżdżę bezpiecznie, zapinam pasy, mam jednak świadomość, że nie wszystko mogę skontrolować. Podobne przekonanie towarzyszy mi w rodzicielstwie. Nie mam wpływu na wszystko, jednak to, na co mam, staram się wypełniać sumiennie. Jedną z takich rzeczy, na które mam wpływ, jest pokazywanie dzieciom modelu relacji z innymi. To, jak są traktowane w domu, poniosą potem w świat. Jeśli zatem w domu będą czuły, że mogą powiedzieć NIE bliskim osobom, że te osoby się nie obrażą i nie zaważy to na wspólnej relacji, jest spora szansa, że będą miały odwagę to NIE mówić. Jeśli w domu doświadczą tego, że mogą rozmawiać z rodzicami o wszystkim i nie zostaną zlekceważone, ich sprawy nie będą bagatelizowane, jest szansa, że powiedzą o tym, co je spotkało. Ale przede wszystkim nie biorę na siebie tej odpowiedzialności, że muszę je ustrzec. Mogę nie ustrzec, bo nie jestem życiem, tylko człowiekiem, czasem wobec życia bezradnym. Czy NIE, które słyszymy w codziennych sytuacjach z ust dziecka, jest tym samym NIE, które wypowiada do dorosłego, który chce pokazać mu szczeniaczki? NIE to jest zawsze NIE. Oznacza ono, że dziecko dostrzega rzeczywistość wokół i reaguje na nią we właściwy sobie sposób. Próbuje zadbać o swoje potrzeby, wsłuchując się w siebie. To jest bardzo cenna umiejętność i warto pomóc dzieciom ją rozwijać. Ta słynna intuicja nie jest niczym innym, jak zdolnością mózgu do korzystania z zebranych wcześniej doświadczeń i analizowania ich na nieświadomym poziomie, a także odczytywania intencji innych ludzi. To nie jest jakaś magia, to po prostu zbieranie informacji o pewnych procesach fizjologicznych szybkości oddechu, napięciu mięśni, nawet poziomie wilgotności skóry. To dlatego czujemy, że ktoś “coś kręci”, choć nie umiemy tego racjonalnie wyjaśnić. Ta umiejętność może niestety zostać pogrzebana, jeśli się jej nie pielęgnuje, negując odczucia danej osoby. “Przestań, nie przesadzaj, to nie boli, nie możesz być głodny (lub właśnie na pewno jesteś głodny)”, etc. Takie podejście sprawia, że zamiast ufać sobie i swoim odczuciom dziecko zaczyna szukać prawdy w źródłach zewnętrznych. To niebezpieczne bo po pierwsze nie zawsze te zewnętrzne źródła będą naszemu dziecku przychylne, a po drugie, nawet my, rodzice, jesteśmy omylni. Dlatego, choć przyjmowanie dziecięcego NIE jest na co dzień bardzo trudne, warto traktować je poważnie. Dzieci, które wzrastają w poczuciu, że ich sprzeciw ma znaczenie, ich odczucia są ważne mogą mieć w sobie więcej siły, by zaufać sobie i nie zgadzać się na coś, na co nie mają ochoty. Jednym z działań profilaktyki wykorzystywania seksualnego dzieci jest niezmuszanie do dawania całusa babci/cioci etc. Czasem naciskamy na to, by sprawić babci przyjemność takie postępowanie uczy dzieci, że nieważne są ich odczucia, ważne jest to, czego chce dorosły. Dzieci potrzebują zabawy bez nadzoru. Chcą doświadczać świata tak samo jak my, kiedy byliśmy dziećmi. Ciągłą opiekę/obecność rodziców bez możliwości “wolnej zabawy” psychologowie wskazują jako jeden z głównych problemów współczesnego dzieciństwa. Każdy z nas potrzebuje pielęgnować swoją niezależność, autonomię. Oczywiście, trudno puścić dwulatka samopas, można jednak zrobić wiele, by ta potrzeba niezależności była realizowana. Wielokrotnie widzę, jak rodzice/opiekunowie na placach zabaw wymagają od dzieci, aby bawiły się w jedynie słuszny sposób, ograniczając im możliwości podejmowania wyzwań. Nie wchodź, tam nie idź, jesteś za mały. Tymczasem dzieci bardzo potrzebują od rodziców zaufania. To niezbędny warunek, aby dzieci zaufały same sobie. Dziecko, które ma zaufanie rodzica, nie jest pilnowane na każdym kroku. Wie, że ma polegać przede wszystkim na sobie, a jednocześnie czuje wsparcie dorosłego. Mam wrażenie, że szukanie równowagi między tym wspieraniem, a pozostawianiem wolnej przestrzeni dziecku jest jednym z trudniejszych rodzicielskich zadań.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz