PROJEKT
EDUKACYJNY NA MIESIĄC LUTY:
,,Brazylia”
Cele:
-Przybliżanie wiedzy dotyczącej Brazylii w
powiązaniu z jej historią, położeniem geograficznym, kulturą, tradycjami
- Oglądanie
fotografii przedstawiających krajobrazy i zabytki w Brazylii, pomnik Corcorao, Góra Cukru,
wodospad Iguazú,
jungla amazońska
- zapoznanie
z wyglądem flagi Brazylii
-zapoznanie
z kuchnią poprzez doświadczenia kulinarne
- integracja grupy
- świadomość i wyrażanie własnych potrzeb,
- wrażliwość na potrzeby innych,
- uważność słuchania i swobodnego wypowiadania się
na temat czytanych treści,
- ćwiczenia małej i dużej motoryki
Plan
tygodniowy:
poniedziałek:
- gimnastyka
- j. angielski
- 10:30- taniec (dodatkowo płatne)
- 13:00 – basen (dodatkowo płatne)
wtorek:
- zajęcia plastyczne/ zabawy z masami plastycznymi
- 12:30 – glottozabawy
- 13:15 – Judo (dodatkowo płatne)
środa:
- j. angielski
- 10:00 – piłka nożna (dodatkowo płatne)
czwartek:
- 9:30 – joga (dodatkowo płatne)
-13:45 – j. hiszpański (dodatkowo płatne)
- j. angielski
piątek:
- 9:30 lub 14:30 - zajęcia rytmiczne
-13:30 – ceramika (dodatkowo płatne)
Na luty proponuję artykuł:
Ewelina Adamczyk
11 różnic między dziećmi a dorosłymi
Czy dziecko to „mały dorosły”? A może
niepełny człowiek? To odrębna istota czy kopia rodziców? Czy dzieci i dorosłych
wiele różni i czy różnice te mają duże znaczenie?
Człowiek!
Janusz Korczak pisał o tym, że dziecko jest pełnowartościowym człowiekiem od samego początku. Nie jest zadatkiem na człowieka. Nie jest też niewiele rozumiejącą i nie wszystko czującą istotą, która dopiero w procesie wychowawczym stanie się pełnowartościowym człowiekiem.Jednak postrzeganie dziecka jako „miniatury dorosłego” również bywa nieadekwatne do rzeczywistości, a nawet krzywdzące. Dziecko rodzi się kompetentne, można powiedzieć: „kompletne”, co nie oznacza, że wyposażone jest we wszystkie umiejętności i całą wiedzę – to będzie zdobywało z czasem na drodze przeróżnych doświadczeń. Kompetencja, o której mowa, odnosi się – jak pisze Jesper Juul – do umiejętności dawania opiekunom informacji zwrotnej na temat ich sposobów traktowania dziecka. Czasem nieczułych, a nawet okrutnych metod wychowawczych, które łamią dziecięcą integralność i naruszają granice.
Uważny i świadomy rodzic odczyta taką informację jako cenną wskazówkę do budowania mocniejszej więzi i głębszej relacji ze swoim dzieckiem.
Zaufanie do kompetencji dziecka od dnia jego narodzin może dodatkowo wspierać świadomość istniejących różnic między światem dorosłych a światem dzieci, choć na wielu płaszczyznach obie te rzeczywistości są zbieżne.
Różnice między dziećmi a dorosłymi:
1. Dzieci postrzegają rzeczywistość w innych proporcjach (np. czas)
Na pytania: “jak długo jeszcze?”, “jak daleko jeszcze?”, “ile to potrwa?” odpowiedzi: “pół godziny”, “30 metrów”, “5 minut” niczego maluchom nie wyjaśniają.Co więcej – ich postrzeganie czasoprzestrzeni może różnić się od naszego – dla nas 5 minut to niekiedy mgnienie oka, ale dla dzieciaka może oznaczać frustrującą wieczność. Innym razem kolejna pięciominutowa kreskówka może wywołać w nas zniecierpliwienie, zaś u dziecka – niedosyt i poczucie chwilowej zaledwie rozrywki. To, co dla nas głośne, dla malca może oznaczać przerażający harmider. Co dla nas jest podniesionym tonem, dla niego może być krzykiem.
Warto zwracać uwagę na to, co i jak postrzegać może nasze dziecko. Te zewnętrzne czynniki wpływają przecież na jego samopoczucie i nastrój.
2. Dzieci żyją tu i teraz
Perspektywa dorosłego życia, przyszłych ról i wyzwań zabiera szansę doświadczania tego, co tu i teraz. Zapominamy o tym, że nasze dziecko jest człowiekiem właśnie tu i teraz. Ono żyje teraźniejszością. Potrzebuje uważnych, mądrych, cierpliwych rodziców, towarzyszących mu w danej chwili, na danym etapie. Ono nie rozumie przyszłości i planów, które są z nim wiązane, a które zabierają mu radość beztroskiego dzieciństwa. Ukierunkowanie na przyszłość powoduje niejednokrotnie pomijanie aktualnych potrzeb dziecka, niedostrzeganie jego trosk i problemów, ale także radości i rzeczywistych pasji.3. Dzieci mają inne cele
Wielu rodziców proponuje dzieciom różne aktywności, myśląc od razu o efektach, jakie te aktywności powinny w przyszłości przynieść. W domu roi się od edukacyjnych zabawek, plan dnia pęka od zajęć dodatkowych – wszystko po to, by jak najlepiej przygotować dzieci do dorosłego życia. Tymczasem maluchy podejmują swoje działanie ze względu na samo działanie, na radość i przyjemność, których wtedy doświadczają. Czasem także ze względu na bliskość i kontakt, jakie otrzymują. Z wielkim zaangażowaniem robią to, co robią, bo sprawia im to wielką frajdę.4. Dzieci inaczej się uczą
A najlepiej wtedy, gdy nauka nie przypomina nauki, lecz jest wspaniałą zabawą. To czysta przyjemność odkrywania, doświadczania. Nie bagatelizujmy roli zabawy, nie ograniczajmy jej czasu i form. Niech będzie wspólnym doświadczeniem dzieci i rodziców.5. Dzieci mogą inaczej odczuwać potrzeby ciała
Mamie zawsze jest zimno, córce przeciwnie – irytują ją za ciepłe ubrania i szczelne otulanie kołdrą. Tata nie wyjdzie z domu bez śniadania, a syn dopiero w przedszkolu zjada pierwszy posiłek. Babcia nie wyobraża sobie wieczoru bez kąpieli, a wnuczce to zupełnie nie przeszkadza.Dzieci naprawdę wiedzą, kiedy są głodne, senne, zmęczone, kiedy im za zimno lub za ciepło. Co więcej – nawet niemowlęta potrafią to zakomunikować. Kiedy rodzice po kilkadziesiąt razy pytają dziecko, czy na pewno czegoś chce/nie chce lub narzucają mu swoją wolę, podważają jego zaufanie do swoich odczuć płynących z ciała. Z czasem dziecko może nie wiedzieć, co właściwie czuje.
6. Dzieci nie rozumieją języka metafor i abstrakcji
A przynajmniej nie za pierwszym razem. Stosowanie wyszukanych frazeologizmów i porównań powoduje, że dziecko nie rozumie przekazu dorosłych:„Chyba nie chcesz być czarną owcą w naszej rodzinie”
„Ciągle chodzisz z głową w chmurach, zejdź na ziemię”
„No proszę, beksa-lala jak malowana”
„I co się tak trzęsiesz jak osika na wietrze?”
A przecież zależy nam na dobrej komunikacji. Warto więc budować proste i jasne zdania, pozbawione wieloznaczności, zrozumiałe dla dziecka.
7. Dzieci mają inne poczucie humoru
To, co dla dorosłego jest zabawne, dziecko może doprowadzić do łez lub wybuchu złości. Zwłaszcza że nierzadko to właśnie malec staje się przedmiotem żartów i uszczypliwej ironii. Pamiętajmy, aby być uważnym i zawczasu się zatrzymać, by nie nadwerężać poczucia bezpieczeństwa dziecka.8. Dzieciom trudniej przyjmować język negatywny
Dużo łatwiej jest dzieciom usłyszeć, czego chcemy, niż czego nie chcemy. Wzrasta szansa na to, że zrobią to, o czym mówimy, gdy wyrazimy to, unikając negacji i bezosobowych nakazów typu: nie wolno tego robić, tak trzeba, nie można tak postępować, proszę się tak nie zachowywać itp.Lepiej zastąpić je zdaniami mówiącymi o nas: “Chcę…”, “Zależy mi….”, “Jest to dla mnie ważne, ponieważ…”, “Nie zgadzam się, bo…”, “Nie lubię…”.
9. Dzieci nie rozumieją uogólnień
Sztandarowym przykładem jest rodzicielski nakaz: „Bądź grzeczny”. Ale co on właściwie oznacza? Grzeczny, czyli jaki? Co dziecko ma robić, czego unikać?„Uspokój się! Nie szalej!” to krewni powyższego komunikatu. Dziecko jest zdezorientowane, niepewne, nie wie do końca, czego oczekuje od niego dorosły. Wyrażajmy się precyzyjnie i jasno: np.: „Chcę, żebyś nie skakał teraz po kanapie, próbuję porozmawiać z tatą”.
10. Dzieci zawsze chcą współpracować
Opiekunowie, rodzice są dla maluchów najważniejszymi osobami w ich życiu. Dlatego dzieci są w stanie, nawet za cenę swojej integralności, wypełniać polecenia dorosłych po to, by pozostawać z nimi w relacji. Badania potwierdzają, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć dzieci wybierają współdziałanie.Niestety dorośli najczęściej nie dostrzegają tych momentów, kiedy dzieci współdziałają. Znacznie częściej zauważają te sytuacje, w których dzieci wybrały troskę, a czasem i walkę o swoje granice i postrzegają je jako brak dobrego wychowania czy szacunku.
11. Dzieci nie potrafią zrozumieć braku spójności w zachowaniu dorosłych
Kiedy mówimy jedno, a robimy drugie, dziecko nie jest w stanie zrozumieć tego rozdźwięku. (A przecież i dorosłym zrozumienie takiego zachowania przychodzi z trudnością).Kiedy rodzice mówią o tym, żeby maluch zjadał wszystko z talerza, a sami zostawiają resztki jedzenia, kiedy chcą powstrzymać dziecko przed krzykiem, sami na nie krzycząc, kiedy wciskają dziecku czapkę na głowę, tłumacząc, że jak jej nie założy, to na pewno zachowuje, a sami wychodzą bez niej – rzeczywistość staje się dla małego człowieka trudna do przyjęcia. Świat, w którym dzieci w tych samych sytuacjach obowiązują inne zasady niż dorosłych, może rodzić frustracje, nieporozumienia i konflikty. Warto się zastanowić, czy tak być musi. A w sytuacjach, kiedy nadal chcemy narzucać dzieciom inne normy, spróbujmy postawić na autentyczność i powiedzieć uczciwie, co jest dla nas ważna, nawet jeśli sami nie potrafimy tego wykonać.
Aby poznać i zrozumieć dzieci, nie trzeba być na ich poziomie. One zaś nie muszą dorównywać swoim rodzicom, zwłaszcza że tego nie potrafią. Wystarczy jednak, że dorośli nauczą się patrzeć na świat z dziecięcej perspektywy. Dostrzegą w najmłodszych odrębne istoty – z bogatym światem uczuć i potrzeb. Dostrzegą w nich ludzi kształtujących swoją osobowość i indywidualność przy wsparciu i przewodnictwie dorosłych.
Wychowawca
Katarzyna Zawisza
ŻYRAFKI
Projekt na luty
BRAZYLIJSKI KARNAWAŁ
CELE :
Dziecko:
- wyraża
swoje potrzeby,
- doceniania
znaczenie obecności kolegów i koleżanek z grupy,
- jest
wrażliwe na potrzeby grupy,
- poznaje
obyczaje i tradycje związane z zabawą karnawałową w Brazylii,
- potrafi
wskazać Brazylię na mapie,
- zna
charakterystyczne potrawy kuchni brazylijskiej,
- zna wygląd
flagiBarazylii,
- wie, że Brazylijczycy
mówią w języku portugalskim,
- potrafi
przywitać się i pożegnać w języku portugalskim,
-wie, że Rio
de Janeirojest stolicą Brazyli,
- rozpoznaje i nazywa literę g,w,p : małą i wielką, drukowaną i pisaną,
- wymienia
kolejno nazwy miesięcy,
- mierzy
długość dywanu krokami, stopa za stopą,
- mierzy objętość wody w butelkach ,
- stosuje określenia: cięższy od, lżejszy od,
waży tyle samo,
- układa
kompozycje z figur geometrycznych,
- orientuje
się w schemacie swojego ciała i ciała drugiej osoby,
- stosuje
znaki : równości, mniejszości i większości,
- klasyfikuje przedmioty ze względu na dwie
cechy,
- rozpoznaje
cyfrę 8 i 9,
- dodaje i
odejmuje w zakresie ośmiu,
- dzieli słowa na sylaby i głoski.
Wychowawca
: Barbara Cymerman
W tym
miesiącu zachęcam Państwa do przeczytania artykułu pt. „Nie chwalmy dzieci, one
wiedzą, że kryje się za tym manipulacja”. Autorka tekstu jestAgnieszka
Stein Psycholożka, prowadzi warsztaty dla rodziców, współpracuje z
przedszkolami i szkołą Montessori. Razem z Małgorzatą Strzelecką założyła w
2008 roku stronę dzikiedzieci.pl poświęconą Rodzicielstwu Bliskości. Szkoli
profesjonalistów pracujących z dziećmi: nauczycieli, nauczycieli przedszkolnych
i pracowników żłobków.
Agnieszka Stein: Nie
chwalmy dzieci, one wiedzą, że kryje się za tym manipulacja
Chwalenie prowadzi u dziecka do przekonania, że jego
wartość, bycie kochanym, bierze się z tego, że jest świetne i ze wszystkim się
wyrabia – mówi Agnieszka Stein, psycholożka.
AGNIESZKA STEIN: „Dzieci są głupie” – nazwałabym go nawet
rodzicielskim mitem założycielskim. Dzieci są głupie – uważają dorośli – nie
wystarczy im powiedzieć, że zrobiły coś złego – trzeba je jeszcze za to ukarać.
Dzieci są głupie, nie wyciągają wniosków – trzeba im wszystko wyłożyć kawa na
ławę. Ba, w dodatku na pewno wierzą w nasze kłamstwa.
Nie wierzą?
- Nie. Mit założycielski wiąże się z przekonaniem o
naczelnej roli intelektu i rozumu w życiu człowieka. Oczywiście, dzieci pod
względem wiedzy są dopiero na początku drogi. Nie bierze się jednak pod uwagę
ogromnej ilości różnych bardzo ciekawych mechanizmów ewolucyjnych,
regulacyjnych, społecznych, które dzieci mają bardzo dobrze opanowane, lepiej
niż dorośli. Lepiej rozpoznają swoje potrzeby, sygnały ze swojego ciała,
wiedzą, czy im coś pasuje, czy nie. Dorosły ma różne sposoby, żeby to tłumić,
ignorować, racjonalizować, a dzieci wiedzą doskonale. Mit założycielski „Dzieci
są głupie” bierze się z przykładania dorosłych kryteriów do świata dziecięcego,
który rządzi się zupełnie innymi prawami. Dziecko sygnalizuje różne potrzeby. Z
punktu widzenia dorosłego dobrze byłoby, gdyby umiało poradzić sobie z
frustracją i nie sygnalizowało potrzeb wtedy, gdy pora jest nieodpowiednia.
Natomiast z punktu widzenia dziecka, które samo nie umie zadbać o swoje
potrzeby – to właśnie niesygnalizowanie ich jest nieracjonalne, bo to działa na
jego szkodę. Niezwykle ciekawe jest obserwowanie, jak jedzą dzieci.
My chcemy, żeby jak najwięcej zjadły i nie ominęły przypadkiem
surówki ze świeżych warzyw.
- Dzieci jedzą inaczej niż dorośli: każdą rzecz osobno. Co
więcej, mniej jedzą takich rzeczy, o których ewolucyjnie było wiadomo, że mogą
być potencjalnie niebezpieczne, np. trujące, a więc warzyw czy owoców. Ponadto
żeby najeść się warzywami i uzyskać taką samą wartość energetyczną jak z mięsa
czy węglowodanów, trzeba zjeść ich dużo więcej. A żołą- dek dziecka jest mały.
Dlatego dzieci w wieku przedszkolnym najczęściej nie jedzą surówek. Zjedzą
warzywo, ale pod warunkiem, że leży osobno. Je- żeli jest pomieszane, utarte
tak, że nie widać dokładnie, co tam jest – dzieci tego nie chcą. Proszę zwrócić
uwagę, że nie jedzą też sałaty – nie opłaca im się w sensie energetycznym.
Naprawdę, najlepiej jest położyć samą marchewkę, samo jabłko – dużo częściej
dziecko po nie sięgnie. Zwróćmy też uwagę na upodobanie 2–3-letnich dzieci do
jedzenia masła.
Moje 8-latki nadal je uwielbiają.
- Masło jest źródłem dużych ilości tłuszczów, także
nasyconych, a one są jednym z głównych składników osłon mielinowych w mózgu.
Dlatego, żeby dziecko się zdrowo odżywiało, proporcja tłuszczu w diecie musi
być większa niż u dorosłego, bo dziecko go bardzo potrzebuje. Oczywiście dzieci
robią to nieświadomie, bo ich mózg zaprogramowano tak tysiące lat temu, ale
widać przystosowanie do życia, do rozwoju. Bo dziecięce potrzeby są inne niż
dorosłych.
Czyli co? Podążaj za dzieckiem?
- Tak. Dziecko wie, czy mu jest zimno, czy gorąco. W
przedszkolu, w szkole, na podwórku dzieci są różnie ubrane: jedno ma szalik, czapkę,
a drugie – krótki rękaw pod kurtką. Bo jemu naprawdę jest ciepło.
Kary uczą, a chwalenie wzmacnia? Ostatnio oba te mity podano
w wątpliwość.
- I bardzo słusznie, bo kary uczą... unikania kary. Na
przykład robienia tego, co jest zakazane – w ukryciu. Dzieci robią różne
rzeczy, które nie podobają się dorosłym, nie dlatego, że mają jakieś złe
intencje, tylko dlatego, że to jest jedyny im znany sposób zaspokajania swoich
potrzeb. Jeżeli dorosły nie dostrzega tego, jakie potrzeby dziecko próbuje
zaspokoić, tylko karze je za to – to przecież nie ma większego sensu.
Kolejny mit: napady złości bez powodu?
- I mnóstwo artykułów i porad: „Kiedy dziecko ma okresy, w
których wpada w złość, to trzeba te napady ignorować”. Tak jakby te emocje
pojawiały się znikąd i bez powodu, więc nie ma o czym rozmawiać ani szukać
gdzieś przyczyny. Wracając do kar: stosowanie ich wynika czasami z tego, że
dorosły myśli: „Ono to robi ze złej woli”. Wyobraża pani sobie przedszkolaka
knującego intrygę, manipulującego? Myślenie: „Mam do wyboru dwie drogi i
wybiorę tę, która rozwścieczy mamę” jest dla mózgu przedszkolaka po prostu za
trudne. Z pochwałami też bym uważała: pochwała jest zawsze oceną. Dla nas,
dorosłych, jest to trudne do pojęcia, ponieważ wolimy być chwaleni niż krytykowani.
Swojego syna nie chwali pani nigdy?
- Nie. Jeśli coś mi pokazuje i prosi o opinię – rozmawiamy
szczerze o tym, co mi się podoba, a co nie. Proszę zwrócić uwagę, jakie są
reakcje dzieci na pochwały – one dokładnie wiedzą, że za nimi kryje się
manipulacja i buntują się przeciwko temu. Załóżmy, że oglądamy i chwalimy
jakieś prace plastyczne wykonane przez dzieci. Część dzieci się zdenerwuje i
wrzuci pochwaloną pracę do kosza, inne – chociaż pochwalone, będą mieć
poczucie, że im się tak do końca nie udało albo że nie potrafią po raz drugi
osiągnąć wychwalanego efektu. Są też dzieci, którym bardzo zależy na
pochwałach. Przy czym ich następne prace powstają tylko po to, by znów na
pochwałę zasłużyć. Dorosłym chodzi o to, żeby małe dziecko brało pod uwagę ich
oceny i uwagi, bo uważają, że się w ten sposób więcej nauczy. Efekt jest taki,
że ono już przez całe życie będzie kierować się ocenami i opiniami innych
ludzi, ponieważ nie było wspierane w tym, żeby wyciągać wnioski z własnego
doświadczenia i ufać sobie.
Co zamiast pochwał?
- Jeżeli mówię: „Brawo, świetnie!” dziecku, które zaczęło
chodzić, to przecież nie jest tak, że ono dalej chodzi, dlatego że je zachęcam.
Zacznie chodzić, bo taka jest jego potrzeba rozwojowa i zrobi to bez względu na
to, czy je będę chwalić, czy nie. Oczywiście: potrzebuje miłości,
zainteresowania, troski, bliskości. Ale nie oceny. Nie powielajmy syndromu
amerykańskich dzieci słyszących „goodjob” co trzy minuty. Zamiast pochwały,
jeżeli dziecko pokazuje swoje dzieło, można spytać: „Co jest na tym rysunku, o
co ci chodziło, jaką miałeś myśl, co chciałeś wyrazić?”. Zainteresować się tym,
co dziecko zrobiło. W ten sposób potraktujemy jego pracę nie w kategoriach
sztuki dziecięcej, lecz doros- łej, w której nie ma kryterium ładne/ brzydkie. Jest
natomiast kryterium wyrazu artystycznego. A my do tego, co robią dzieci,
przykładamy wymyślone specjalnie dla nich kryteria estetyczne. Niestety,
chwalenie prowadzi u dziecka do przekonania, że jego wartość, bycie kochanym,
bierze się z tego, że jest świetne i ze wszystkim się wyrabia. W którymś
momencie może pojawić się lęk: „Co by było, gdyby mi się raz nie udało, gdybym
poniósł porażkę, przyniósł nie piątkę, tylko czwórkę?”. A czasem jest tak, że
nie przynosi czwórki, tylko same piątki, ale mimo wszystko cały czas się boi.
Bezwarunkowo kochający rodzic to jaki rodzic?
- Nie musi robić wiele. Rozmawiać z dzieckiem, przytulać,
wygłupiać się z nim, być uważnym. Gdy dziecko coś robi, interesować się tym i
dowiedzieć, o co mu chodziło, dlaczego to zrobiło. Starać się zrozumieć, co się
z dzieckiem dzieje. Gdy przychodzi i mówi, słuchać go. Starać się nie oceniać w
kategoriach fajne/niefajne. Dzieci kochane bezwarunkowo na pytanie: „Jak
myślisz, dlaczego cię kocham?”, odpowiadają: „Bo jesteś moją mamą/tatą” albo:
„Dlatego że jestem”. Oczywiście zdarzają się dzieci, które mówią: „Za to, że
odrabiam lekcje, mam piątki i zmywam naczynia”, ale myślę, że to świadczy o
trudnym doświadczeniu tego dziecka. Pamiętajmy, że ludzie dorośli żyją w
przekonaniu, że świat jest albo dobrym, przyjaznym miejscem, albo że jest
twardy, niebezpieczny i okrutny. W zależności od tego podejmują różne decyzje
dotyczące dzieci. Dlatego je- żeli komuś mówi się o wychowywaniu bez przemocy,
o szacunku dla dziecka, podążaniu za dzieckiem, wrażliwości, a ktoś ma
przekonanie, że świat jest okrutny i trzeba do tego okropnego świata malucha
przystosować, to nie zrozumie takiego pozytywnego przesłania.
- Denerwują ich sytuacje, w któ- rych włącza się lęk, że
dziecko sobie nie poradzi w życiu. Nie uczy się, nie wyrabia się w szkole, za
mało je. Albo ktoś mówi rodzicowi, że jego dziecko sobie nie radzi. I to nie
wynika z faktu, że rodzice chcą rządzić. Oni po prostu mają bardzo dużo różnych
wyobrażeń na temat tego, czego wymaga dobro dziecka. Jeżeli dziecko nie chce z
tym swoim hipotetycznym dobrem współ- pracować – to się denerwują. Albo kiedy
dziecko coś zniszczy. Mnie np. nie denerwowało, kiedy mój syn pomalował ścianę,
wyciął dziury w mojej bluzce. A raczej, przestało mnie denerwować, kiedy zdałam
sobie sprawę z tego, że dziecko jest dla mnie ważniejsze niż materialne rzeczy.
Co pani myśli o takim micie: „Im wcześniej, tym lepiej, bo
potem będzie za późno”? Moja koleżanka postanowiła nauczyć ośmiolatka pływać.
Pani trener zdziwiona: „To zaniedbane dziecko! Przecież czterolatki już
pływają”.
- Proszę mi powiedzieć, kiedy dzisiejsi rodzice zaczynają
się martwić, że ich dziecko jeszcze nie umie jeździć na rowerze?
Myślę, że jak ma 3 lata. A.S.: Kiedy pani zaczęła jeździć na
rowerze? K.R.: Jak miałam 10 lat. Moje dzieci 7.
- Często słyszę, jak mamy 6-latków martwią się: „Moje
dziecko nie chce jeździć na rowerze – ono się już nigdy nie nauczy”! Takie
przekonanie to ciąg dalszy mitu „Dzieci są głupie”. Jeszcze 10, 15 lat temu
pewien zakres wiedzy dzieci opanowywały samodzielnie. Rozpoznawania kolorów,
liczb, innych umiejętności przedszkolnych dzieci uczyły się same, bawiąc się,
obserwując dorosłych, pytając. Teraz są specjalne programy, akademie malucha,
ludzie studia kończą, żeby dowiedzieć się, jak dzieci tego nauczyć. Rodzi się
pytanie: czy dzisiejsze dzieci są głupsze, skoro potrzebują specjalistów do
najprostszych rzeczy? Czy to my mamy coraz mniej zaufania do ich mądrości?
Rozwój dziecka nie przebiega w ten sposób, że rodzice i nauczyciele wszystko wkładają
mu do głowy i to na drodze świadomej pracy pedagogicznej. Kiedy słyszę, że
rodzic w domu „pracuje z dzieckiem”, to dostaję skrętu kiszek. Nie dalej jak
wczoraj przyszła do mnie kolejna mama z dzieckiem, które ma trudności w
pisaniu. Mama i szkoła uważają, że musi ono ćwiczyć i pracować więcej. To nie
jest prawda. Dziecko musi pracować, ćwiczyć lepiej.
Czyli?
- W sposób dostosowany do swoich potrzeb. Bo jeżeli będzie
ćwiczyć to samo co inni, tyle że więcej, to tylko się bardziej zmęczy. Być może
powinno wrócić do etapu wcześniejszego albo poćwiczyć konkretny element,
którego nie złapało. Ale na pewno nie potrzebuje więcej. I jeżeli ludzie mówią,
że dziecko w pierwszej klasie pracuje w domu dwie godziny, to wiadomo, dlaczego
nie pracuje w szkole na lekcjach. Bo jest po prostu zmęczone. Trochę to wina
psychologów – naopowiadali, że pierwszy okres w życiu dziecka jest ważny, mózg
szybko się wtedy uczy, dziecko jest wręcz genialne. Owszem, mózg jest bardzo
aktywny w swoim działaniu, ale to ma swój sens i uzasadnienie, bo musi się
nauczyć mówić, ruszać się, zakładać majtki, jeść samodzielnie. To nie znaczy,
że jak będziemy ładować trzy razy więcej, to wszystko się zmieści. Pamiętajmy –
z badań nad dziecięcym mózgiem wynika, że optymalne warunki do jego nauki i
rozwoju są wtedy, gdy dziecko i jego mózg sami sobie tworzą strukturę. Powstaje
z tego, do czego dziecko ma dostęp, ale nie wtedy, kiedy ta struktura jest
narzucona przez dorosłych. Bardzo lubię zajęcia, na które się chodzi razem z
dziećmi, np. rodzic lepi z plasteliny i dziecko lepi. Jak zachęcić dziecko do
uprawiania sportu? Najłatwiej po prostu robić to razem z nim.
Pani „ulubiony” mit to ten dotyczący samouspokajania. Czyli:
„Idź do kąta i się uspokój”.
- Wyniki badań neurologicznych z ostatnich kilkunastu lat
wskazują na to, że ośrodki związane z regulacją emocji to jednocześnie ośrodki
związane z relacjami z innymi ludźmi. Czyli że do regulowania emocji ludziom
niezbędni są inni ludzie i to niezależnie od wieku. Dorośli nauczyli się radzić
sobie w momentach, kiedy nie mogą od razu dostać wsparcia, np. pocieszają się w
sposób symboliczny. Jeżeli natomiast stawiamy targane emocjami dziecko do kąta
albo odsy- łamy je do innego pokoju, to przede wszystkim przestaje ono okazywać
emocje – po to, żeby z tego kąta czy pokoju wyjść. Ale raczej się nie uspokaja.
Badania pokazują, że w ciele dzieci, które trenuje się do samodzielnego
zasypiania, poziom hormonów stresu wcale nie spada.
Czym grozi samouspokajanie się?
- Tym, że za kilka lat, jako nastolatek, kiedy dorośli będą
chcieli, żeby do nich przyszedł, zamknie im drzwi przed nosem. Dobrze jest
pokazać dziecku, że w momencie, kiedy jest nam trudno, lepiej o tym rozmawiać z
innymi ludźmi, przytulać się do nich, płakać w rękaw, a nie zamykać się w
samotności. Kiedy dzieci „samouspokajające się” dorosną i będą miały swoje
dzieci – istnieje duże prawdopodobień- stwo, że będą ich nadużywać. Będą mó-
wić do kilkulatka: „Mamie jest smutno, przytul mnie, teraz mama się martwi,
musisz być grzeczny/a”. Dla człowieka niszą ekologiczną jest jego społeczne
otoczenie, czyli troskliwi ludzie, którzy się nim opiekują. Na poziomie
neurologicznym widać, że do rozwoju mózgu małego dziecka jest potrzebny mózg
dorosłego, dlatego że pewne niezbędne procesy nie zachodzą w jego mózgu. On
jest jeszcze za malutki i niedojrzały. To mózg tego drugiego – dorosłego
człowieka – zastępuje funkcje mózgu dziecka, którym on nie jest jeszcze w
stanie sprostać.
Stawianie granic...
- To mit. Koncepcja granic wzięła się z psychologii
systemowej: ludzie mają swoje granice, których naruszenie napotyka opór.
Dorośli mówią: „Ktoś narusza moje granice, kiedy nie daje mi prawa do własnych
upodobań, poglądów, przekonań, sympatii, itd.”. Dzieci mają dokładnie te same
granice i tak że lubią, kiedy się szanuje ich upodobania, ciało, terytorium,
ich skromny stan posiadania. Naruszeniem granic dziecka jest prawie dokładnie
to samo, co naruszenie granic dorosłego. A kiedy dzieci stawiają granice, są
uznawane za niegrzeczne i agresywne.
Dorosły musi postawić im granice, żeby one nie stawiały
swoich?
- Ba, czasem te autorytarne granice nie są nawet prawdziwe,
tylko wymyślone. Ludzie uważają, że stawianie granic polega na tym, że powinno
się dzieciom zabraniać pewnych rzeczy. „Tego nie wolno, tak się nie robi” –
słyszy dziecko. Z drugiej strony często rodzic pozwalający na coś dziecku
naraża się ze strony innych dorosłych na zarzut „niestawiania granic”, bo oni
akurat uważają, że to, co robi dziecko, jest niewłaściwe. Zwłaszcza ci, którzy
nie mają swoich dzieci, myślą na przykład, że można dziecku zabronić krzyczeć
albo biegać. Bo rodzic powinien powiedzieć „Nie krzycz”, a dziecko powinno
uwzględnić jego prośbę. Tymczasem stawianie granic nie polega na tym, żeby
komuś zabronić się złościć albo płakać. Jest to obszar, na który możemy
wywierać wpływ: prosić, proponować. Ale to nie jest tak, że dziecko jest pod
naszą stuprocentową kontrolą. To drugi autonomiczny człowiek. Jeżeli dziecko
jest w fazie mówienia „kupa, siku, kupa, kupa, kupa”, to co można zrobić, żeby
tak nie mówiło? Można powiedzieć: „Nie podoba mi się to”, a dziecko może to
uwzględni. Albo i nie
Czym się naprawdę należy przejmować, jeżeli chodzi o nasze
dziecko? Nie mówimy tu o zdrowiu, bo to oczywiste.
- Myślę, że jakością jego życia. Czy dziecko się czuje
bezpiecznie, czy czuje, że jego potrzeby są zaspokojone, czy może żyje w
strachu. Bardziej od tego, czy ładnie pisze, przejmowałabym się tym, że boli je
brzuch, kiedy ma iść do szkoły. Mówiąc o jakości, nie mam na myśli wyposażenia
w różne dobra materialne, tylko jakość emocjonalną, czyli to, że czuje się
kochane, akceptowane, że kiedy jest mu źle, to kogoś to interesuje, ktoś je
wysłucha. Że nie jest samo. Jeżeli się tym przejmujemy i o to dbamy, to inne
rzeczy naprawdę same się poukładają.
Agnieszka Stein
Psycholożka, prowadzi warsztaty dla rodziców, współpracuje z przedszkolami i
szkołą Montessori. Razem z Małgorzatą Strzelecką założyła w 2008 roku stronę
dzikiedzieci.pl poświęconą Rodzicielstwu Bliskości. Szkoli profesjonalistów
pracujących z dziećmi: nauczycieli, nauczycieli przedszkolnych i pracowników
żłobków.
TYGRYSKI
Temat:
Zabawy na śniegu. Tak mija nam czas. Poznajemy kosmos.
Edukacja
społeczna:
·
Rozwijanie wyobraźni
· Dostrzeganie
cykliczności dnia i nocy
·
Rozwijanie pewności siebie, śmiałości
Edukacja
językowa:
·
Ćwiczenie percepcji wzrokowo słuchowej
dziecka
·
Wspomaganie rozwoju mowy
Edukacja
matematyczna:
·
Rozwijanie umiejętności liczenia w
zakresie do 10
· Określanie
wysokości przedmiotów (słowa wysoki, niski)
·
Rozwijanie umiejętności określania masy
przedmiotów (słowa lekki,ciężki)
Edukacja
ruchowa:
·
Ćwiczenie percepcji ruchowej, prędkości,
zręczności
·
Rozwój koordynacji wzrokowo – ruchowej
·
Ćwiczenie motoryki małej i dużej
Edukacja
muzyczna:
·
Rozwijanie wrażliwości słuchowej
·
Kształtowanie słuchu muzycznego
Edukacja
plastyczna:
·
Rozwijanie aktywności twórczej,
wyobraźni
·
Ćwiczenie zmysłu dotyku
·
Rozwijanie sprawności manualnej
·
Rozwijanie wrażliwości zmysłowej
PLAN
TYGODNIOWY
Poniedziałek – język
angielski
Wtorek – prace plastyczne
Środa – język angielski
Czwartek – prace
przestrzenne z mas ceramicznych, język angielski
Piątek – rytmika
W tym miesiącu polecam artykuł Eweliny Adamczyk
„O
etykietowaniu i jego skutkach w przedszkolu i szkole”
Etykietowanie nie służy nikomu. Ani dorosłemu, ani
dziecku, które wobec tego zjawiska pozostaje zupełnie bezbronne. Szczególnie
tam, gdzie spędza dużą część swojego życia, gdzie powinno rozwijać swoją
osobowość i umiejętności, czyli w przedszkolu i w szkole.
Współczesna edukacja od kilku lat przeżywa prawdziwą
nawałnicę zmian. Począwszy od „wojny” o sześciolatki, poprzez zmiany
obowiązujących podstaw programowych, aż do reformy edukacji i związanej z nią
prawdziwej rewolucji, którą obserwujemy na licznych płaszczyznach.
Jednak wielu rodzicom i wielu nauczycielom zależy na
zmianie, która prowadziłaby do podniesienia jakości nie tylko kształcenia, ale
przede wszystkim jakości relacji, które w przestrzeni szkolnej tworzą dzieci,
rodzice i nauczyciele.
Wśród postulatów, o których coraz więcej słychać na
portalach edukacyjnych, w mediach, w ofertach szkoleń dla pedagogów,
szczególnie ważne wydaje się zjawisko etykietowania w szkolnej ławie. Bo niestety
szkoła, pomimo licznych przemian, ma nadal charakter silnie wartościujący i
segregujący. Dziecko w szkole jest opisywane, a następnie klasyfikowane na
podstawie posiadanej wiedzy i czynionych postępów według z góry ustalonych
kryteriów.
Czym
jest etykietowanie?
To inaczej stygmatyzacja lub naznaczanie społeczne,
czyli proces polegający na nadawaniu określeń pojedynczym osobom albo całym
grupom społecznym. Określenia te mają na celu uchwycić ich najważniejszą,
charakterystyczną cechę. To skutkuje upraszczaniem rzeczywistości. Dzięki temu
wnioskowanie na temat innych ludzi staje się łatwiejsze, a ich zachowanie dla
etykietującego – przewidywalne. Przewidywanie takie urasta niejednokrotnie do
pewności co do możliwych sposobów reakcji. Wiadomo, czego można się spodziewać
po „zdolnym leniu”, „histeryczce”, „wzorowym uczniu”, „lekkoduchu” itd.
Etykietowanie jest niezwykle pomocne dla
stereotypizacji, bowiem bazą dla niej są uprzedzenia, niepotwierdzone opinie,
czyjeś osądy.
Dwa
źródła etykietowania w szkole
Dziecko w przestrzeni szkolnej może doświadczać
szufladkowania z co najmniej dwóch znaczących źródeł:
· ze
strony nauczycieli,
· ze
strony rówieśników.
Bardzo często ci pierwsi przyczyniają się do
zakorzeniania etykietek w świadomości swoich uczniów z racji zajmowanej w
szkole pozycji, posiadanej władzy. Uczniowie zaczynają zachowywać się w
odmienny sposób wobec danego dziecka, postrzegając je przez pryzmat nadanej mu
łatki:
To nasz klasowy łobuz.
Ona nigdy nie odrabia prac domowych. Jest leniwa.
Jesteśmy słabą klasą, wszyscy nauczyciele to mówią.
Kilkukrotnie powtarzane określenia pod adresem
poszczególnych dzieci lub całej grupy przyrastają do nich na stałe, towarzysząc
nierzadko przez wszystkie lata ich pobytu w danej placówce edukacyjnej.
Kształtowanie
się etykietek
Wiele etykietek rodzi się pod wpływem pierwszego
wrażenia – na jego podstawie przypisuje się kolejne cechy danej osobie. Co
ciekawe, w ten sposób mogą powstawać negatywne i pozytywne łatki.
Psychologia nazywa te zjawiska:
„anielskim efektem halo”– jeśli na pierwszy rzut oka
postrzegamy kogoś jako inteligentnego, to łatwo o nim pomyśleć także, że jest
miły, serdeczny, pomocny itp.;
„szatańskim efektem halo” – jeśli ktoś w pierwszym
kontakcie wyda nam się mrukliwy, to można przypisać mu także cechy tj.
gburowatość, brak kultury, złośliwość itp.
Wśród innych przyczyn etykietowania wymienić można
także:
sytuację rodzinną ucznia – często pojawia się
przekonanie o konieczności występowania trudności wychowawczych czy różnych
patologii tam, gdzie dziecko wychowywane jest w rodzinie niepełnej,
sytuację materialną – niższe dochody w rodzinie
dziecka mogą kształtować opinie o niskim poziomie kultury czy etyki w danej
rodzinie, albo powodują obejmowanie dziecka nadmierną troską, prowadzącą do
nadopiekuńczości lub izolacji i niechęci ze strony rówieśników,
osiągnięcia w nauce – brak pozytywnych ocen powoduje
postrzeganie dziecka w kategoriach mniej zdolnego, leniwego, niesystematycznego
itp.,
wygląd – jedni otrzymują łatkę „flei”, inni nazywani
są „schludnymi” i „porządnymi”;
sposób zachowania – wśród uczniów funkcjonują
klasowe „błazny”, „nieogarnięci” czy „wzorowi”.
Edukacyjne
skutki etykietowania
Zdumiewający jest fakt, jak zjawisko to może mieć
dalekosiężny i znaczący wpływ na rozwój dzieci na wielu płaszczyznach:
Etykiety zawężają obszar umiejętności ucznia, który
jest zgodny z nadaną mu etykietą – humanista, sportowiec, umysł ścisły.
Nierzadko łatki ograniczają przyczyny niepowodzeń
jedynie do tych związanych z trudnościami w nauce lub do nieumiejętności
dostosowania się do ogólnie przyjętych norm zachowania.
Mogą powodować trudności w nauce – dziecko przestaje
wierzyć w swój potencjał i możliwości.
Często też skutkują tym, że etykietujący, który
dokonuje oceny pracy dziecka, skupia się na cechach jego osobowości, nie zaś na
poziomie wiedzy czy opanowanych umiejętnościach.
Wychowawcze
skutki etykietowania
1. Etykiety w selektywny sposób definiują tożsamość
dziecka
– stawiają znak równości między człowiekiem i jego
zachowaniem. Dlatego wielu nauczycieli koncentruje swoją uwagę na
problematycznym zachowaniu podopiecznych, rzadziej dostrzegając ich pozytywne
strony.
2. Etykiety nadawane dzieciom w szkole ukierunkowują
postrzeganie ich przez inne osoby, z którymi mają rzadszy kontakt w określony
sposób
Jeśli dziecko ma łatkę „uparciucha”, „łobuza”,
„ciapy”, „głuptasa” czy „pupila”, to z tej perspektywy patrzy na niego
nierzadko także pan woźny i pani szatniarka, nowy nauczyciel czy szkolna
pielęgniarka.
3. Etykiety obniżają poczucie bezpieczeństwa
psychicznego dzieci ”naznaczonych”
Żyją one w oczekiwaniu pełnym napięcia czy też
danego dnia ich łatka zostanie przypomniana, wykorzystana przeciw nim czy może
wyśmiana. Etykieta może stać się narzędziem manipulacji – przecież wzorowy
uczeń nie zawiedzie swojej pani i zrobi wszystko, nawet kosztem swojej
integralności, by sprostać jej wymaganiom. Nadawane uczniom łaty ograniczają
otwartość nauczycieli wobec ich wychowanków – „Ja cię dobrze znam, mnie nie
oszukasz. Wiem, że ci się nie chciało”.
Druga
strona medalu
Tragicznym wręcz skutkiem etykietowania jest moment,
w którym dziecko zaczyna wierzyć w to, co słyszy. Etykieta niesie z sobą efekt
samospełniającej się przepowiedni. „Nie tylko inni tak o mnie myślą, ja sam też
już tak uważam”. Dziecko zaczyna postępować zgodnie z przekazem stygmatu,
spełniając w ten sposób oczekiwania otoczenia. Reaguje w przewidywany przez
wszystkich sposób, a wszelkie odstępstwo od znanej „normy” spotykać się może z
drwiną, niedowierzaniem, w najlepszym wypadku ze zdziwieniem.
Niestety, raz przypiętej etykiety trudno się pozbyć.
Mały człowiek został percepcyjnie skategoryzowany, zaszufladkowany. Wszelkie
działania próbujące podważyć nadaną mu etykietę zostają zinterpretowane jako
potwierdzające słuszność naznaczenia społecznego. Ono zaś wpływa niekorzystnie
nie tylko na obraz ucznia w klasie czy szkole, ale oddziałuje na całą jego
przyszłość.
Droga
do zmiany
To prawda, że jest długa i wyboista, ale prawdą jest
również i to, że wielu wychowawców jest coraz bardziej świadomych destrukcyjnego
wpływu stygmatyzacji na dzieci. Zmiana nie wydarzy się z dnia na dzień, bo jest
procesem wymagającym cierpliwości i wytrwałości.
Procesem, który może się rozpocząć od wyposażenia
nauczycieli i uczniów w odpowiednią wiedzę i narzędzia, które pomogą eliminować
etykietowanie z wzajemnych relacji.
Źródło:http://dziecisawazne.pl/o-etykietowaniu-skutkach-przedszkolu-szkole/
Wychowawca: Ilona Maciąg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz